11. A Grounding in Numbers (2011)

Okładka 1. Your Time Starts Now [4:14] Tekst oryginalny
2. Mathematics [3:38] Tekst oryginalny
3. Highly Strung [3:36] Tekst oryginalny
4. Red Baron [2:23]
5. Bunsho [5:03] Tekst oryginalny
6. Snake Oil [5:21] Tekst oryginalny
7. Splink [2:37]
8. Embarassing Kid [3:07] Tekst oryginalny
9. Medusa [2:12] Tekst oryginalny
10. Mr. Sands [5:22] Tekst oryginalny
11. Smoke [2:30] Tekst oryginalny
12. 5533 [2:42] Tekst oryginalny
13. All Over The Place [6:04] Tekst oryginalny

Muzycy:
Peter Hammill – wokal, gitara, klawisze
Hugh Banton – organy, pedały basowe, gitara basowa
Guy Evans – perkusja, instrumenty perkusyjne

Polska recenzja nr 1:
Dokładnie (no prawie dokładnie, bo 17 marca 2008) trzy lata minęły od ukazania się ostatniej płyty studyjnej „Trisector”. Pod datą 14 marca 2011 pojawi się nowy – 11 studyjny – album Van Der Graaf Generator „A Grounding In Numbers”. W niektórych krajach dzień wydania tej płyty będzie wyglądał następująco: 3.14, co jest najprostszym zapisem liczby Pi; a w przypadku „A Grounding In Numbers” nie jest to bez znaczenia. Sama płyta przynosi wiele skojarzeń z liczbami – nie dość, że tytuł można tłumaczyć jako „Wprowadzenie do liczb” (wiadomo, że Hammill zawsze nadaje wieloznaczne tytuły swoim albumom, więc inna możliwość to „Uziemiony przez liczby” – i tu liczby symbolizować mogą lata życia). Okładka – z pewnością o wiele ciekawsza niż to było w przypadku „Trisectora” – też może nieco nam podpowiedzieć w kwestii interpretacji tytułu; mamy bowiem na niej symbole „uziemienia” prądu oraz bardzo małym druczkiem zapis kodu binarnego. Mimo swej prostoty – wręcz minimalizmu – okładka ta wydaje się jedną z najlepszych w dorobku zespołu.
Ciekawostką jest fakt zatrudnienia do zmiksowania płyty Hugh Padghama, producenta wielu znanych wykonawców, m.in. Genesis, Bee Gees, Davida Bowie, Kate Bush, Clannad, Phila Collinsa.
Na płycie mamy aż 13 utworów – co jak na Van Der Graaf Generator jest dużo, nawet bardzo dużo; 11 piosenek i 2 utwory instrumentalne. W większości są to dość krótkie utwory – aż 5 z nich ma czas poniżej 3 minut, co w przypadku zespołu Hammilla jest nowością absolutną. Najdłuższy utwór ma nieco ponad 6 minut. Kto by przypuszczał, że „power trio” pójdzie taką drogą? A więc po kolei…

Album rozpoczyna delikatna ballada – „Your Time Starts Now”, w której mamy spokojną partię organów, solo imitujące flet (czyżby tęsknota za Jaxonem?). Kompozycja jak na VDGG piękna i urzekająca – ja zdecydowanie wolałbym jednak jakiś dźwiękowy kop między oczy.

„Mathematics” – tu mamy już nawązania do tytułowych liczb – też się rozpoczyna niby balladowo, ale potem – głównie za sprawą śpiewanego refrenu – utwór staje się dość melodyjny i wręcz przebojowy. Ciekawostką (wręcz sensacyjną i rzadką jak na płytę z muzyką rockową – ba! w ogóle z muzyką) jest tekst utworu. Hammill wyśpiewuje jeden z najpiękniejszych (jak by to powiedzieli matematycy) wzorów matematycznych (tak! wyśpiewuje) czyli tożsamość Eulera (https://pl.wikipedia.org/wiki/Wz%C3%B3r_Eulera). Sam pomysł na takie rozwiązanie rewelacyjny – Hammill wykonał go po mistrzowsku.

Gdy usłyszałem początek „Highly Strung” to pomyślałem, no fajnie zespół poszedł na łatwiznę i zaczął grać disco (progdisco?). No bo to rytmiczne – wręcz dyskotekowe – wejście, ale na szczęście po kilku sekundach (dzięki Bogu!) mamy karkołomne łamańce wszystkich instrumentów i niemelodyjny śpiew Petera Hammilla; w refrenie znowu zmiana nastroju – po prostu dyskoteka z kapitalnymi zaśpiewami Petera – można potańczyć… To będzie (już z pewnością jest) najbardziej kontrowersyjny fragment tej płyty. Chociaż gdyby panowie wydali go na singlu to hit murowany (skojarzenia z „Another Brick In the Wall, Part 2” całkiem na miejscu).

Po trzech piosenkach kolejny jest „Red baron” – jeden z dwóch intrumentalnych kawałków; piekielnie mroczny, dołujący, z perkusją wziętą jakby z „B’boom” King Crimson i dziwnymi nieokreślonymi odgłosami w tle.

„Bunsho” to piosenka o pisarzu japońskim Akutagawie; na podstawie jego powieści Kurosawa nakręcił „Rashomona”. „Bunsho” to też tytuł jednej z nowel tego pisarza oraz japońska epoka historyczna trwająca między 1466 a 1467. Zespół uraczył nas średnim tempem w postaci cieżkiego, rockowego utworu z lekko przybrudzonymi i snującymi się partiami gitar, podkładem organów oraz całą masą kapitalnie bijącej po uszach perkusji; na końcu można doszukać się nawet jakichś strzępów solówki Hammilla na gitarze.

„Snake Oil” to pogmatwany kawałek o dwóch obliczach. Pierwsze z nich to pogodny organowy wstęp i weselszy wokal Hammilla; drugie oblicze to twardo brzmiący fortepian, beznamiętny śpiew, brud organowy oraz ataki gwałtownej perkusji i ogólne „zatrzymanie” akcji muzycznej; ten mroczniejszy nastrój narasta i narasta aż do znowu przyjemniejszego (jak na początku) zakończenia.

„Splink” – drugi instrumentalny utwór; nastrojowy (ale nie pogodny) z gitarą trochę w stylu Shadows i wtrącającymi się klawiszami o barwie klawesynu; Evans się też się musiał tu napracować bębniąc swoje partie.

„Embrassing Kid” zachwyca swoją tradycyjną, rockową prostotą; myślę, że to tęsknota do K-Group, no bo ten fajny riff gitary, czysto brzmiący bas. Po prostu rock. W końcówce Hammill rozśpiewuje się wielogłosami przez co piosenka nabiera nieco innego wymiaru.

„Medusa” – znowu zmiana nastroju – posępna, monotonna piosenka, z niezłymi klawiszowo-gitarowymi motywami, z jakąś mechaniczną perkusja i głosem Hammilla przepełnionym beznadzieją.

„Mr Sands” (tytuł być może nawiązuje do zdania wypowiadanego na dworcach i w innych miejscach publicznych „Would Inspector Sands please investigate a '1A’ on 'four'”; oznacza ono ni mniej ni więcej tylko to, że lepiej udać się ku wyjściu; jest podejrzenie zamachu) – rozpoczyna się chórem hammillowskich wokali, które wprowadzają nas w tę nieco (mimo tytułu) pogodniejszą piosenkę; ale dla mnie to tylko zwykła piosenka.

W „Smoke” początkowo słychać tylko stukanie fortepianu, a potem dzieje się trochę więcej – mamy niby dyskotekowy rytm i znowu kapitalne klawisze z szeptanym, nieznacznie „postrzępionym” (stereo się kłania), a potem normalnym wokalem Hammilla.

„Smoke” płynnie przechodzi w „5533” – bardziej zakręcony, skomplikowany, gęsty, z lekko jazzującymi partiami basu i perkusji. W refrenie Hammill znowu wymienia jakieś liczby.

„All Over the Place” – znowu ten klawesynowy motyw, który wraz z fortepianem wspaniale gra unisono; potem utwór się rozkręca, mamy kilku Hammillów śpiewających, mamy i spokojniejsze momenty bez perkusji, a zakończenie organowo-gitarowe już trochę lepsze. Utwór za pierwszym razem może trochę razić i „nie wchodzi od razu”, ale trzeba go więcej razy posłuchać, by wychwycić więcej.

Podsumowując trochę szkoda, że zespół nie pokusił się o więcej partii instrumentalnych, o wydłużenie jakimiś solówkami krótkich utworów. Lecz tym razem nie o to chyba chodziło; VDGG po prostu nie ogląda się do tyłu, nie kopiuje siebie, nie nagrywa dwóch albumów takich samych czy też takich jakie oczekiwaliby fani bądź dziennikarze i krytycy. Zespół idzie do przodu własną drogą, rozwija się, wciąż poszukuje dla siebie odpowiedniej drogi. I dlatego obcowanie z każdym nowym albumem zespołu wciąż przynosi słuchaczowi kolejną porcję zaskoczeń. Nie jest to płyta łatwa w odbiorze – nie podoba się od razu. Ja po pierwszym odsłuchu byłem lekko skonternowany. Nie wiedziałem co myśleć. Ale po wielokrotnym przesłuchaniu uważam, że Hammill, Banton i Evans nadal tworzą doskonałą muzykę – może „A Grounding In Numbers” nie jest arcydziełem na miarę „H To He” czy „Still Life” – ale jest płytą bardzo dobrą; płytą zawierającą cały wachlarz stylistyczny utworów, które na pierwszy rzut oka (ucha) mogą wydawać się zbitkiem różnorodności i eklektyzmu. Nic z tego – „A Grounding In Numbers” to zwarta, równa i naprawdę świetna płyta świetnego zespołu. Mam nadzieję, że to nie ostatnie słowo VDGG; że za 3 lata (oby szybciej!) znowu nas czymś zaskoczyli…

ceizurac

Polska recenzja nr 2:
Proszę państwa! Nowy album VdGG. Od czego by to zacząć? Ogólnie mówiąc jest to album zawierający wiele elementów i brzmień znanym nam z Trisectora. Ale i wiele rzeczy dla zespołu zupełnie nowych, których nie da się porównać z niczym czego do tej pory dokonali. Mam tez dziwne (ale może wcale nie) wrażenie, że słyszę tu motywy muzyczne ze znanych mi dobrze legendarnych utworów nie będących utworami Graffów.
Ale po kolei. Mam tu aż 6 faworytów i od pierwszego z nich rozpoczyna się album.
„Your Time Starts Now” to przepiekana ballada przypominająca trochę „Final Reel” z Trisectora ale jest znacznie lepsza!. Banton znakomicie imituje w nim saksofon i można odnieść wrażenie, że to Jaxon był w studiu. Kawałek idealny na pozytywne wejście w dzień – tak – jego wydźwięk muzyczny powoduje uśmiech na twarzy. Oczywiście uśmiech sympatii a nie śmieszności.
„Mathematics” to dość smutna ballada w której mocno słyszalne są instrumenty klawiszowe. Dobry utwór.
Dalej mamy „Highly Strung”. To jest poprawiona wersja „Drop Dead z Trisectora”. I to znacznie poprawiona, bo „Drop Dead” nie mogę słuchać. A „Highly Strung” to progresywna zabawna piosenka.
I tu przejdę sobie do moich spostrzeżeń na temat motywów muzycznych ze znanych mi starych dobrych płyt rockowych. Wstęp do tego kawałka (motyw basowy) jest żywcem wyjęty z kompozycji zespołu Wishbone Ash „Underground” z albumu „Number the Brave” (1981) Ale na tym podobieństwo się kończy.
Dalej mamy instrumentalny przerywnik „Red Baron”. To krótka, mroczna kompozycja w której uwagę przykuwają 2 rzeczy: Gra Evansa na bębnach (mam wrażenie, że utwór powstał tylko po to, żeby Guy sobie mógł pobębnić na pierwszym planie) oraz motywy grane przez Hammilla (gitara) i Bantona (organy)
I znowu – Ja tu słyszę słynny motyw z utworu „Exposure” Frippa/Gabriela. Ale ten fragment płyty nie jest ciekawy jak dla mnie, mogło by go nie być.
Ale po nim czeka nas 10 minut rozkoszy! W 2 utworach (chyba najlepszych).
Pierwszy to „Bunsho” – Arcydzieło! Znakomita gitara elektryczna Hammilla wysuwa się tu na pierwszy plan, kojarzyć się może z jego najlepszymi solowymi dokonaniami. Sam utwór jest smutny i dramatyczny, ale dynamiczny. Hammill krzyczy i gra na gitarze brzmiącej niczym z jego solowego albumu „Roaring Forties” (1994)
Evans robi cuda na bębnach i Banton w pewnym momencie gra, jakby świat miał się skończyć za chwilę.
A potem „Snake Oil”. Ludzie, trzymajcie mnie! Genialna rzecz! Zaczyna się od „para-wesołego” motywu na instrumentach klawiszowych. Wypełniony jest mocnym wysokim „pomnożonym” (pH-fani wiedzą o czym mówię) wokalem. Czego brakowało mi na Trisectorze. I jest dość wesoło ironiczno-progresywnie. Tak jest do drugiej minuty, a potem zmiana. Mamy motywy niemalże wyciągnięte z utworu „Over the Hill”. I na Koniec wracamy to motywu z początku kompozycji.
Potem jest numer Splink, kolejny instrumentalny. „Red Baron” był, żeby Evans sobie pograł, a ten to pole popisu dla calego Power Trio pod koniec utworu. Nie napiszę, że jest niepotrzebny (chociaż w sumie jest :D)
„Embarassing Kid” – Boję się, że cześć fanów VDGG powie: Embarassing Van Der Graaf… Ja z pewnością tak nie powiem. To nowa jakość w tym zespole znowu progresywna „piosenka”, tyle, że nieco cięższa od „Highly Strung” i jakby poważniejsza? (cokolwiek to znaczy). Gitary w nim przypominają trochę Led Zeppelin i całkowicie dominują ? nie ma tu organ Bantona.
A potem prawdziwa perełka – „Meduza”. To tylko 2 minuty i 12 sekund. Ale przepiękna dramatyczna, wręcz dołująca ballada. Czuje niedosyt, że to tylko 2:12 ale i tak jest to mój faworyt numer 4.
A zaraz potem faworyt numer 5! „Mr. Sands”. Super numer.
Dalej „Smoke”. VdGG w stylu funky.
Potem następuje połączony z nim „5533”. I to jest coś, o czym muszę trochę napisać. Największe zaskoczenie tego albumu, jak dla mnie. Niemalże awangardowy kawałek, gitary w nim kojarzą mi się w nim z tymi w utworze „Neurotica” King Crimson (album „Beat”, 1982) Pozbawiony linii melodycznej, w której Hammill wyśpiewuje tytułowe cyfry z olbrzymim obrzydzeniem w głosie. Kawałek „brzydki” i mający być trochę nieznośnym ze sporą dawką agresji.
No, ale jak przebrniemy przez „5533”, to czeka nas prawdziwa nagroda! O TAK! „All Over The Place” to 6 wybitny fragment na albumie. To juz tradycja, że ostanie utwory na płytach Hammilla i VDGG sa imponujące. Nie mogło być inaczej także tym razem! Motyw przewodni tego utworu przypomina „Whaling Stories” Procol Harum. No, może zakończenie kompozycji lekko rozczarowywuje, bo oczekuje się jakiego „łubudu” (bo klimat jest tak podniosły), a muzycy po prostu przestają grać.
GIN to płyta ludzi poszukujących, wciąż mających optymizm i radość tworzenia. Ci panowie jeszcze nie raz pokażą, na co ich stać.
A Ja? No cóż… Ja jestem… Uziemiony!

Polset (Michał Sz.)

Polska recenzja nr 3:
Prawie 3 lata po ukazaniu się bardzo dobrego (mimo małych braków) albumu „Trisector”, grupa Van Der Graaf Generator niczym postrzelony orzeł zdobycz, wypuściła na rynek swoją kolejną płytę
„A Grounding in Numbers”.
Okładka tego wydawnictwa, szczególnie oglądana z daleka i w złym świetle, może się skojarzyć z płytą „Beat” grupy King Crimson.
Echa dawnych, zatęchłych jak powietrze w latrynie popowych klimatów z lat 80 wydają się odzywać także, gdy zobaczymy nazwisko Hugh Padghama, który wprawdzie album (ponoć) tylko zmiksował, jednak aura go otaczająca ma jak widać destrukcyjny wpływ na ciągle (jednak) potrafiących grać i komponować muzyków VdGG.
Płyta nie jest tragicznie zła; wydaje się jednak, iż jest to zbiór kilku ciekawych kompozycji wymieszanych niczym zaprawa w betoniarce z utworami słabymi lub nawet masakrycznie beznadziejnymi.

Album rozpoczyna spokojny i nawet interesujący utwór „Your Time Starts Now”. Jest to całkiem dobra kompozycja, snująca się niczym babie lato w powietrzu. Typowy, dobry numer VdGG, a może nawet bardziej Hammilla solo. Nie zwiastuje on dramatu, jakiego doświadczymy poźniej.
Kolejna kompozycja to „Mathematics”, z tekstem inspirowanym sławną równością Eulera. Tekst (jak zwykle u PH) jest świetny, a sama warstwa muzyczna także może się podobać. Nie jest to najlepszy utwór na płycie, lecz znajduje się na (niestety krótkiej) liście kompozycji wartych uwagi na GiN (bo taki skrót przyjał się na naszym forum).
Numer 3 to „Highly Strung”. Zdecydowanie najbardziej kontrowersyjna kompozycja na tym albumie. Jest to mieszanka ohydnych popowych klimatów (początek, refren i zakończenie) oraz na pierwszy rzut ucha interesujących zwrotek i riffów granych przez Hammilla. Całość jest jednak odpychająca jak zawartość żołądka padlinożercy i wydaje się być pierwszym światłem ostrzegawczym; nagle uświadamiamy sobie, iż cała płyta może nie być arcydziełem. Pomijam tu kwestie tekstowe, tekst Hammilla zawsze się obroni, nawet gdyby wykonywała go kapela discopolo „Ajpod” ze wsi Onucowo Szlacheckie.
Jest to pierwszy niepotrzebny numer na tej płycie. Szkoda, gdyż możnaby zrobić z niego coś znacznie ciekawszego, wystarczyłoby usunąć popowe fragmenty.

Kolejna kompozycją jest „Red Baron”. To instrumentalny przerywnik o bardzo mrocznym klimacie. Mamy tam Evansa na kotłach. I w sumie ciężko coś więcej o tym napisać. Nie jest to kompozycja wysokich lotów, sam (notabene świetny) perkusista nie wykazuje się szczególną pomysłowością. Wygląda to trochę jak ćwiczenie gry na kacu, kacu bardzo złym, stąd mroczny klimat całości. Niepotrzebny utwór numer dwa.

Na szczęście następny numer to genialny „Bunsho”. Obok utworu ostatniego (jeszcze lepszego) jest to najjaśniejszy fragment GiN. O bardzo dobrych utworach pisać nie ma sensu, trzeba ich po prostu posłuchać.

Potem mamy „Snake Oil”… W zasadzie jest to dość dobra kompozycja, ale jednak możnaby ją „poukładać” lepiej. Może sie wydawać, iż jej po prostu nie dokończono, zostawiając ją w formie trochę zbyt prostej i nie do końca przemyślanej. Ma ona jednak dość dużą moc i może się podobać.

Następnie mamy „Splink”, kolejny wypełniacz, motyw w nim użyty pojawi się później w utworze „Medusa”. Jest to jednak kolejny niepotrzebny utwór interesujący jak rachunek z „Biedronki” sprzed 6 miesięcy.

Jednak będzie jeszcze gorzej… A to za sprawą „Embarassing Kid”. Jest to prosta i surowa kompozycja trochę w klimacie „Nadira”, jednak moim zdaniem zupełnie nieudana. Jest po prostu męcząca i równie mało interesująca jak zdechły pies pod stertą liści jesienną porą. Niepotrzebny numer, kolejny i niestety nie ostatni.

Następna jest „Medusa”, świetna i bardzo mroczna kompozycja, niestety dość krótka. Po usunięciu perkusji pasowałaby np. na „Thin Air” Hammilla. Numer jak najbardziej potrzebny, szkoda, że nie ma ich więcej.

No to słuchamy dalej: „Mr. Sands”… Utwór ciekawy, jednak z dość denerwującą częścią, którą można nazwać refrenem. Całość staje się przez to trochę za bardzo „przebojowa” jak na mój gust. Nie przepadam zbytnio za tym utworem, chociaż może się on podobać.

Niestety kolejnym numerem jest ohydny „Smoke”… Utwór równie denerwujący jak „Highly Strung”, muzycznie nawet gorszy od tego pierwszego. To już nawet nie jest dno i 6 metrów mułu, jest to po prostu definicja określenia „muzyczna beznadzieja”. Myśle, że pasowałby on na przykład na płytę „Skin” Hammilla, bezdenne szambo przy tym czymś pachnie jak najlepsza paryska perfumeria.

W tym miejscu wyłączamy płytę i udajemy się na pięciogodzinny spacer, ewentualnie (dla uspokojenia) układamy 5678 elementowe puzzle z okładką „GiN”.

Nie pomoże nam to jednak zbytnio, ponieważ po ponownym włączeniu płyty zaatakuje nas utwór „5533”. Na początku wydaje on się ciekawy, jednak jego dalsze słuchanie przypomina usuwanie „butaprenu” z rąk. Są poza tym chyba ciekawsze tematy od telefonu komórkowego Nokia (bo o to chodzi w tytule), np. odrdzewianie tasaka po babci lub trucie much rumuńskim środkiem biodegradowalnym. Ale to już ostatni niepotrzebny utwór.

Po kolejnym ułożeniu puzzli lub powrocie ze spaceru włączamy ponownie płytę i dostajemy nagrodę – genialny numer „All Over The Place”, który razem z „Bunsho” wyróżnia się na tej płycie jak wrak Jeepa na środku pustyni. Utwór jest tak doskonały, iż jestem zbyt tępa, aby go opisać. Zainteresowanych odsyłam do innych recenzji.

Orzeł zwany VdGG jest ranny, ale nadal żyje. Mam nadzieję, że nie jest to rana śmiertelna i przy okazji następnej płyty wzbije się w błękitne, progresywne przestworza. Jak na razie leży uziemiony w brudnej kałuży obok cementowni.

Reasumując: „A Grounding in Numbers” jest najsłabszą płytą VdGG, kupujesz ją na własne ryzyko!!!

Desdemona

Poprzednia strona

Kolejna strona