1. Afterwards [4:58]
(Hammill)
2. Orthenthian St. (Part I) [2:23]
(Hammill)
3. Orthenthian St. (Part II) [3:53]
(Hammill)
4. Running Back [6:32]
(Hammill)
5. Into a Game [5:56]
(Hammill/Ellis/Evans/Banton)
6. Aerosol Grey Machine [0:56]
(Hammill)
7. Black Smoke Yen [1:18]
(Ellis/Evans/Banton)
8. Aquarian [8:27]
(Hammill)
9. Necromancer [3:30]
(Hammill)
10. Octopus [7:41]
(Hammill)
11. Giant Squid * [3:19]
(Hammill/Ellis/Evans/Banton)
12. Ferret & Featherbird ** [4:34]
(Hammill)
13. People You Were Going To *** [2:44]
(Hammill)
14. Firebrand *** [4:08]
(Hammill)
Muzycy:
Hugh Banton – fortepian, organy, chórki
Keith Ellis – bas, chórki
Guy Evans – perkusja, instrumenty perkusyjne
Peter Hammill – wokal, gitara akustyczna
Jeff Peach – flet
Uwagi:
* Pierwsze amerykańskie wydanie LP (firmy Mercury) zawiera utwór
„Giant Squid” zamiast utworu „Necromancer”
** CD firmy „Fie Records” zawiera powyższe utwory plus „Ferret And Featherbird”
jako bonus.
*** Na CD wydanym przez „Repertoire” brak „Squid One”, lecz zamieszczono
tam utwory „People You Were Going To” i „Firebrand”, pochodzące z singla
wydanego w 1968 roku.
Źródło: https://www.gaudela.net/vdgg/the_aerosol_grey_machine.html
Polska recenzja:
Strasznie niedoceniona to płyta, zupełnie tego nie rozumiem. Brzmieniowo siedzi jeszcze dość mocno w latach 60-tych, i posiada nieodparty urok tej epoki. Piękne melodie, dawka psychodelii – czyli cos dla mnie. Płyta wyróżnia się na tle innych oprócz prostszych form przede wszystkim brakiem saksofonu, co mi wcale nie przeszkadza. Nie jest to TAMTEN progresywny Graaf ale piękna muzyka zawsze się obroni sama.
Pierwsza strona jest o wiele bardziej piosenkowa od drugiej, ale te piosenki urzekają. Cztery pierwsze utwory to taki dośc beatlesowski VDGG – piekne melodie, troche naiwny klimat i raczej zwiezłe formy ale urok niesamowity.
Szlachetnie piekne brzmienia, o wiele mi bliższe niż np. brzmienie takiego „World Record”. Jenynym minusem jest troszke przydługie, wymęczone jak na swoją prosta konstrukcje – „Running Back” – dobrze sie słucha, ale końcówke bym troszke przykrócił. A może sie czepiam… w sumie zawsze słucham pierwszej strony Aerosolu jednym tchem.
Ale moge zrozumieć, ze fan późniejszych płyt zespołu oczekuje czegoś głębszego. Nie są to wiekopomne kawałki ale jako fan psychodelii, melodycznego uroku oraz brzmień lat 60-tych bardzo je sobie cenie.
Druga połowa to już coś trochę innego. „Aquarian” poprzedzony krótkim wstepem trwa juz 10 minut i naprawde przygniata, zwłaszcza w końcówce, która potrafi zahipnotyzować… Genialny Hammill (czy ja juz mówiłem, że to dla mnie najgenialniejszy wokalista na świecie?), póki co na razie się nie wysila, jak trzeba to potrafi zaśpiewać lekko i szalenie melodyjnie.
„Necromancer” powoduje juz powazny dreszcz, robi się trochę tajemniczo, a ostatnie niesamowite psychodeliczne chwile utworu (te pulsujące organy…), zapowiadają już naprawde cos wielkiego, czuje się że zaraz coś wybuchnie…
I taki jest finał – iście wstrząsający!
Dla mnie „Octopus” to najwspanialszy kawałek całych 60-tych lat! Sorry Panowie Beatlesi i Zeppelini… Ten utwór posiada dla mnie najgenialniejszą partie organów jaką słyszałem w życiu!
Zaczyna się od basu by za chwile przywalić obłednym po prostu organowym motywem niesamowicie nerwowo zagranym – CIAAAAARY, w dodatku Hammill wypruwa z siebie flaki czyli juz jestem załatwiony na kilka godzin i trudno bedzie dojśc do siebie…
Ale to nic, jak wszystko cichnie i na placu boju zostaja same organy – nie wiem ile jest takich MOMENTÓW w całej historii muzyki, nie wiem, ale jak tego słucham to juz nic dla mnie nie istnieje… Co za głębia… Powracająca ostrzejsza część kompozycji nie ułatwia szybkiego zejścia na Ziemie, do samego końca jest tak diabelnie intensywnie, że trudno jest mi sie po tym otrząsnąć…
Dla mnie „Octopus” to tuz obok „Latarników” najwspanialszy utwór w całym rozdziale pod nazwa Van Der Graaf Generator.
Pod wpływem emocji mógłbym napisać, że te 8 minut Ośmiornicy wole od całego bardzo przecież udanego „Still Life”… ale sie powstrzymam.
A organy w tym kawałku są kompletnie nie do przebicia przez kogokolwiek! Ten finał wyraźnie zapowiada progrockowy kierunek, w którym zespoł podąży na następnych płytach – „Octopus” to jest taki pomost między pierwszą a drugą płytą – to jest jakby ciągłość…
Szkoda tylko, że cały debiut Van Der Graaf Generator nie jest taki jak jego niedościgniony finał, ale i tak jest dla mnie po prostu mistrzowska; jedynym zgrzytem jest kilkadzisiąt sekund tytułowego utworu – przerywnika. A tak – szlachetne piękno na pierwszej stronie, plus przygniatająca emocjami strona druga z powalającą kulminacją, którego nie da się wymazać z pamięci… to trzeba pokochać.
Yer Blue