Logo
Start    Dyskografia   Teksty    Peter Hammill    Muzycy    Linki    Forum   

Okładka

Peter Hammill

The Silent Corner and the Empty Stage (1974)
(remaster z 2006 r.)

 1. Modern [7:28] Tekst oryginalny
 2. Wilhelmina [5:17] Tekst oryginalny
 3. The Lie (Bernini's Saint Theresa) [5:40] Tekst oryginalny 
 4. Forsaken Gardens [6:15] Tekst oryginalny
 5. Red Shift [8.11] Tekst oryginalny
 6. Rubicon [4:11] Tekst oryginalny
 7. A Louse Is Not A Home [12:13] Tekst oryginalny

Bonusy:
 8. The Lie [6:35]
     (live in Kansas City 16.02.1978)
 9. Rubicon [5:09]
     (Peel Session 18.02.1974)
10. Red Shift [5:51]
     (Peel Session 18.02.1974)


Autor wszystkich utworów: Peter Hammill

Muzycy:
Peter Hammill - wokal, gitary, klawisze
David Jackson - saksofon tenorowy i altowy, flet
Nic Potter - bas
Guy Evans - perkusja
Hugh Banton - organy, fortepian, bas, pedał basowy
Randy California - gitara elektryczna (5)

Polska recenzja nr 1:
Kolejny klasyczny album Petera Hammilla. Może nawet najlepszy...
Posępna to płyta, bardzo mroczna i wciągająca.
"Modern" na początek - gitarowy atak apokaliptycznej zagłady, i te słowa bulgoczące na końcu 'I can't live under water'...
'Wilhelmina' opowieść-przestroga przed dorosłością, fortepian, zminimalizowana gitara i bas, piękna ballada.
'The Lie' - najbardziej mroczny i dwuznaczny utwór PH; sex i religia; kościelne organy; głos spokojnie śpiewający, że 'przytuliłbym cię, gdybym tylko znał twe imię, przytuliłbym cię, ale byłoby to kolejne kłamstwo'...
'Forsaken Gardens' - piękna opowieść, z saksofonem, o samotności, alienacji; smutna i jednocześnie pesymistyczna.
'Red Shift' - typowy VDGG; kosmiczny tekst i kosmiczna muzyka; świetny saksofon (taki jakby przytłumiony), gitara Randy'ego Californi (długo myślałem że to pseudonim Frippa, bo te dźwięki...).
'Rubicon' - delikatna, akustyczna ballada z piękną partią gitary i co ciekawe basu, który sobie tam w tle bzyka. Cudo.
Na końcu płyty (w wersji oryginalnej) mamy opus magnum albumu 'A Louse is not a home' - mroczną opowieść, żywcem wziętą z jakiegoś psychologicznego thillera; schizofreniczny tekst i schizofreniczna muzyka; a wokal Hammilla po prostu zabija w tym utworze - raz jest delikatny (nieziemsko słodki), a raz znowu groźny (nieziemsko straszny). Muzycznie 'Louse' to fortepian, saksofon, perkusja i (powiem to znowu) powalający, bulgoczący bas (i nieważne czy grał na nim sam PH czy może Banton wydobył go z organów). W środku mamy chwilę wyciszenia a potem przyspieszenie jakiego nie powstydziłby się Slayer (troszkę przesadzam, ale to nie szkodzi co?). 12 minut 13 sekund. Na kolana.
A zakończenie tego małego horroru to coś niesamowitego: jest tekst 'czasami jest tu (w odwszawionym domu czy w chorym umyśle?) przerażająco, czasami jest tu smutno, myślę, że czasem się tu zgubię, czasami myślę, że...ja' i wtedy po wypowiedzeniu 'ja' (ang. 'I') mamy powtórzone to 'I' przez saksofon - jedna nuta tylko... Fantastyczne.
Jeszcze parę słów o wokalu Hammilla. Genialny czy niesamowity to niezbyt pojemne słowa na określenie jak ON wykonuje swoje partie. A na dodatek gdy się dobrze wsłuchać, można wychwycić, że w niektórych fragmentach śpiewa dwóch lub nawet trzech 'Hammillów' - po prostu nałożono kilka wokali (nieznacznie przetworzonych lub w innej skali) 'na siebie' lub 'obok siebie'.
Najlepsza płyta PH? Hmmm...

ceizurac


Polska recenzja nr 2:
Jeden z najbardziej wstrząsających i poruszających albumów jakie zostały kiedykolwiek nagrane. Peter Hammill stworzył dzieło które moim zdaniem przewyższa wszystkie klasyczne płyty Van der Graaf Generator.
Pamiętam jak przed laty usłyszałem tę płytę po raz pierwszy... w środku nocy, radio włączone, a na uszach słuchawki...i te dżwięki... i ta przeszywająca muzyka ktora zostala ze mną już na zawsze. I wydaje mi się że coś we mnie nieodwracalnie zmieniła... wiem ze to głupio i trywialnie zabrzmi ale nic nie bylo potem takie same... nawet promienie wiosennego slońca odczuwałem inaczej... i tylko te dzwięki wciąż drązą dziurę w moim sercu...
Chyba nigdy wcześniej ani póżniej nie słyszalem muzyki w takim stopniu przepelnionej mrokiem i rozpaczą... muzyki która wrażliwe serca pogrąża w otchłaniach wiecznej nocy skąd nie będzie już powrotu.
Tych dżwieków najlepiej się słucha w pustym pokoju oświetlonym jedynie lekkim światłem swiec.... wtedy wystarczy tylko zamknąć oczy i już nas nie ma.... na 49 minut zostaniemy przeniesieni do krainy niczym z opowiadań Edgara Allana Poe... byc może niektórzy zostaną tam na zawsze...
Ktoś kiedyś napisał że wstyd nie mieć tej płyty, wstyd nie nosić jej przy sobie. Podpisuję się pod tym obiema rękami...
Arcydzieło.

Sebastian Winter
Recenzja ukazała się także na stronie progrock.org.pl



<<< Poprzednia płyta   |   Dyskografia PH   |   Następna płyta >>>