Dołączył do nas nowy użytkownik - Yer Blue, który jest wielkim fanem tego albumu. Zrobiłem ankietę dotyczącą "Aerosolu..."
Wielki fan Aerosolu dziekuje za stworzenie bardzo słusznego wątku

Poszperałem troche na innych forach i znalazłem kilka słow bełkotu o debiutańckiej płycie VDGG. Tekst pochodzi sprzed ponad roku ale to tak jakbym go pisał dziś:
Strasznie niedoceniona to płyta, zupełnie tego nie rozumiem. Brzmieniowo siedzi jeszcze dość mocno w latach 60-tych, i posiada nieodparty urok tej epoki. Piękne melodie, dawka psychodelii - czyli cos dla mnie. Płyta wyróżnia się na tle innych oprócz prostrzych form przede wszystkim brakiem saksofonu, co mi wcale nie przeszkadza. Nie jest to TAMTEN progresywny Graaf ale piękna muzyka zawsze się obroni.
Pierwsza strona jest o wiele bardziej piosenkowa od drugiej, ale te piosenki urzekają. Druga to już coś trochę innego. Aquarian poprzedzony krótkim wstepem trwa juz 10 minut i naprawde przygniata, zwłaszcza w końcówce, która potrafi zahipnotyzować... Genialny Hammill (czy ja juz mówiłem, że to dla mnie najgenialniejszy wokalista na świecie?

), póki co na razie się nie wysila, jak trzeba to potrafi zaśpiewać lekko i szalenie melodyjnie. Necromancer powoduje juz powazny dreszcz, robi się trochę tajemniczo, a ostatnie niesamowite psychodeliczne chwile utworu (te pulsujące organy...), zapowiadają już naprawde cos wielkiego, czuje się że zaraz coś wybuchnie...I taki jest finał - iście wstrząsający! Dla mnie Octopus to najwspanialszy kawałek całych 60-tych lat! Sorry Panowie Beatlesi i Zeppelini... Ten utwór posiada dla mnie najgenialniejszą partie organów jaką słyszałem w życiu! Zaczyna się od basu by za chwile przywalić obłednym po prostu organowym motywem niesamowicie nerwowo zagranym - CIAAAAARY, w dodatku Hammill wyprówa z siebie flaki czyli juz jestem załatwiony na kilka godzin i trudno bedzie dojśc do siebie... Ale to nic, jak wszystko cichnie i na placu boju zostaja same organy - nie wiem ile jest takich MOMENTÓW w całej historii muzyki, nie wiem, jak tego słucham to juz nic dla mnie nie istnieje... Co za głębia... Powracająca ostrzejsza część kompozycji nie ułatwia szybkiego zejścia na ziemie, do samego końca jest tak diabelnie intensywnie, że trudno jest mi sie po tym otrząsnąć... Dla mnie Octopus to tuz obok A Plague... najwspanialszy utwór w całym rozdziale pod nazwa Van Der Graaf Generator. Właściwie te 8 minut wole od całego bardzo przecież udanego Still Life...A organy w tym kawałku są kompletnie nie do przebicia przez kogokolwiek! Ten finał wyraźnie zapowiada progrockowy kierunek, w którym zespoł podąży na następnych płytach - Octopus to jest taki pomost między pierwszą a drugą płytą - to jest jakby ciągłość...
Szkoda tylko, że cała płyta nie jest taka jak Octopus, ale i tak jest dla mnie po prostu mistrzowska, jedynym zgrzytem jest kilkadzisiąt sekund tytułowego utworu przerywnika. A tak - szlachetne piękno na pierwszej stronie, plus przygniatająca emocjami strona druga z powalającą kulminacją, którego nie da się wymazać z pamięci...
Coz jeszcze moge dodać? 4 pierwsze kawałki to taki dośc beatlesowski VDGG - piekne melodie, troche naiwny klimat i raczej zwiezłe formy ale urok niesamowity. Piekne brzmienia, o wiele mi bliższe niż np. takie World Record. Jenynym minusem jest troszke przydługie, wymęczone jak na swoją prosta konstrukcje - Running Back - dobrze sie słucha, ale końcówke bym troszke przykrócił. A może sie czepiam...w sumie zawsze słucham pierwszej strony Aerosolu jednym tchem.
Ale moge zrozumieć, ze fan późniejszych płyt zespołu oczekuje czegoś głębszego. Nie są to wiekopomne kawałki ale jako fan psychodelii, melodycznego uroku oraz brzmień lat 60-tych bardzo je sobie cenie.
O reszcie płyty napisałem wystarczajco, nie ma co dodawać - to trzeba pokochac, nie ma wyjscia. Jedynie bym wycofał sie z tego porównania Ośmiornicy do płyty "Still Life" bo troche przesadziłem, ale przy Octopusie czasem mnie ponosi

To narazie tyle, ode mnie...