Wczoraj o tej porze Yes w Kongresowej. Pierwsza część koncertu magiczna - cała Close To The Edge i po niej cała Going For The Ona. Ta druga zyskała ogromnie w wersji live (po powrocie dwa razy pod rząd musiałem odsłuchać
) Generalnie ciarki na plecach i wszechogarniająca magia zwieńczona fenomenalnym Awaken... i wówczas panowie zaprosili na 20min przerwy
Niestety po przerwie moje doznani nieco przygasły. Może dlatego, że nie przepadam za The Yes Album... chociaż widownia co rusz gotowała zespołowi standing ovation. Na bis zabrzmiał Roundabout i zapaliły się światła. Zabrakło mi może Heart Of The Sunrise do pełnego szczęścia. Jak to podsumował mój znajomy - to było bardzo dobrze wydane 200 zł. Dodam może jeszcze, że cieszyłem się, ze śpiewał nie będzie Anderson i po koncercie opinię podtrzymuję. Jon Davison był doskonały!