raz, dwa i trzy
Kubo jaki jest Black Country Communion ? bom duzo dobrego o tej plycie slyszał
Ogólnie, ja jestem zafascynowany tą kapelą, jak grom z jasnego nieba (przywaliło ostatnio w kościół w mojej mieście, aż spadł krzyż, może to znak?
). Fantastyczne granie, czegoś takiego trza było na scenie muzycznej - starego dobrego, blues rockowego grania, które czerpie garściami z dawnych (najlepszych) lat, a do tego dodaje od siebie masę świeżości. Gdyby przyjechali teraz do Polski, w tym momencie, to aktualnie jest to pierwsza kapela na jaką jechałbym, niezależnie od stanu portfela. Black Country Communion pokazuje, że stary dobry rock nie umrał, ba, napieprza i kopie po pysku, są na fali
.
Jestem zaskoczony, że w ciągu roku nagrali dwa albumy studyjne z tak fascynującym materiałem. Nie zdarza się często w tych czasach, w tym gównianym show buisnessie. Tak robiło Led Zeppelin 40 lat temu i tak teraz robi Black Country Communion, wydaje dwa porywające albumy w ciągu 10 miesiący (!).
Nie jest to supergrupa, która tylko fajnie wygląda na plakacie, "bo nazwiska są znane". Glenn Hughes śpiewa jak dla mnie jeszcze lepiej niż jak był w Deep Purple, lepiej posługuje się głosem, forma tego gościa mnie rozwala, ma 60 lat a robi takie cuda, raz potrafi śpiewać z ogromnym jadem, a raz delikatnie, soulowo, bluesowo, funkowo, nie no mistrz, jego gra na basie też na najwyższym poziomie. Joe Bonamassa pokazuje tylko, że miano najlepszego gitarzysty dekady nie jest bezpodstawne. Gra bardziej hard rockowo niż na solowych płytach, riffy niektóre zostają od razu w pamięci, wachlarz możliwości Bonamassy jest ogromny. Gdyby chciał, to i tak się nie uwolni od bluesa - i bardzo dobrze. Dobrze się też stało, że śpiewa w kilku utworach (czasem obaj robią w tych samych kompozycjach), dzięki temu jeszcze bardziej materiał jest urozmaicony. Syn Johna Bonhama, perkusisty Led Zeppelin, Jason, gra bardzo podobnie jak jego ojciec, motorycznie i dość ciężko. Facet na klawiszach, były klawiszowice między innymi Dream Theater, Derek Sherinian (zero nawiązań z tą kapelą, autentycznie) nieźle się wpasowuje w całość, fajnie uzupełnia hammondami i innymi klawiszami.
Płyta jest znakomita, są numery naprawdę mistrzowskie, wchodzi całkiem nieźle, pomimo tego, że jest dość długa ( ok 70 minut ) . Właściwie nie ma żadnego utworu, który by odstawał od reszty. Najlepsze momenty? Sam początek robi ogromne wrażenie, tytułowy - "Black Country", "One Last Soul" jest kapitalny, "The Great Divide" to samo, "Down Again", "Sista Jane" i mój ulubiony ( grany początek i ten melodyjny motyw kojarzy mi się nawet trochę z Dżemem) - "Song of Yesterday". Od samego początku płyty do mniej więcej połowy jest znakomicie, i każdy kawałek zapada w pamięć, później, jest bardzo dobrze, choć nie ma takich killerów jak z początku, ostatnie trzy kompozycje są nieco dłuższe, i więcej swawolki w nich i improwizacji. Minusy albumu tylko mam dwa - nieco matowa produkcja (bębny mogłyby być bardziej dynamiczne w miksie, są zbyt z tyłu), ale to drugorzędna sprawa i jest za długa trochę, ale ogólnie całość stoi na bardzo wysokim poziomie. Przesłuchałem pierwszy raz ten album w samochodzie i stwierdzam, że znakomicie się przy tym jedzie
.
Jak na razie wałkuje pierwszy album "Black Contry", drugiego - "2" jeszcze w całości nie słyszałem, a ponoć jest jeszcze lepszy, równiejszy, trochę krótszy, (60 minut) i lepiej zmiksowany. A co najlepsze Glenn Hughes ma taki łeb do tych kawałków (pierwszy album był dziełem wspólnym, drugi praktycznie w całości skomponował), że już pracuje ponoć nad trzecią płytą...
Ci co lubują się w Led Zeppelin, Deep Purple, to muszę posłuchać, fantastyczne granie, ja wymiękam, kopara opada. Jak panowie będą trzymać taki poziom, to...
[utwór z drugiego albumu]
Glenn Hughes śpiewa "You're a rock n roll star with a killer condition", jak o sobie, to chyba dobrze trafił...