Też jestem po części skażony, jak to określiłeś, przez Tomka Beksińskiego i w dużej mierze jemu zawdzięczam swoją muzyczną edukację (dopóki był - bo teraz już sam się doedukowuję).
Ja także, słuchałem Jego audycji od roku 1991 do końca i wątpię, abym poznał np Hammilla, gdyby nie ON.
Że o zjawiskach typu Devil Doll nie wspomnę.
I (co jest nawet dziwne) wielu nastolatków teraz fascynuje się Tomkiem (znam osobiście kilka przypadków).
W przypadku płyt VDGG i PH ciężko jest mówić o ulubionych - je się po prostu słucha i przeżywa. W zasadzie albo połykasz wszystko albo nic. Napiszę tak za największe dokonania Hammilla solo uważam - jak ja to określam - jego trylogię z lat 70-tych a więc: "Chameleona...", "Silent Corner..." i "In Camera". Dlaczego te a nie inne? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. A co do "This Side of the Looking Glass" powiem tylko że ta pieśń uratowała mi życie (wraz z "A Way Out" - ale w wersji z "Typical").
Jeśli chodzi o "trylogię" to oczywiście masz rację, to cała esencja stylu PH i jego największe dokonania.
Ja także bardzo cenię "Incoherence", ale o tym albumie więcej może napisać La Rossa (gdy znajdzie na to wolną chwilę), ja nie przepadam za pisaniem o muzyce (mam na myśli np analizę tekstów), gdyż jest to często mocno karkołomne zadanie.
"A Way Out" to (jak to sam TB nazywał) monolit i pisanie o nim jest zbędne.