dzisiaj u mnie:
Depeche Mode- Playing the Angel (2005) - z 10 lat tego nie słuchałem i muszę powiedzieć że po tak długim okresie czasu album robi całkiem pozytywne wrażenie- zaczyna się co prawda nie najlepiej, od nijakich Pain that I am used to i John The Revelator ale później robi się całkiem przyjemnie: świetny Suffer Well, singlowy Precious i mroczny Sinner In Me stoją na przyzwoitym poziomie- pozostała część albumu oscyluję w dość wysokich artystycznie rejestrach (Nothing’s Impossible, Lillian i The Darkest Star) choć czasami zdarzają się i mielizny (Macro, I want it all, Introspectre)- podsumowując Playing the Angel to całkiem niezły album i choć do takich dzieł jak Songs czy też Ultra ma się jak mój kot do tygrysa bengalskiego, warto dać mu szansę bo jest tutaj kilka perełek- a i słabsze utwory też wstydu nie przynoszą
Depeche Mode - Sounds of the Universe (2009) - tutaj jednak niespodzianki nie było- pierwszy odsłuch od dekady jeszcze bardziej odsłonił kompozytorsko-aranżacyjne mielizny tego albumu- ratują sie tylko 3 nagrania: singlowe Wrong, Come Back i Jezebel- reszta do zapomnienia