Prawie 3 lata po ukazaniu się bardzo dobrego (mimo małych braków) albumu "Trisector", grupa Van Der Graaf Generator niczym postrzelony orzeł zdobycz, wypuściła na rynek swoją kolejną płytę "A Grounding in Numbers".
Okładka tego wydawnictwa, szczególnie oglądana z daleka i w złym świetle, może się skojarzyć z płytą "Beat" grupy King Crimson.
Echa dawnych, zatęchłych jak powietrze w latrynie popowych klimatów z lat 80 wydają się odzywać także, gdy zobaczymy nazwisko Hugh Padghama, który wprawdzie album (ponoć) tylko zmiksował, jednak aura go otaczająca ma jak widać destrukcyjny wpływ na ciągle (jednak) potrafiących grać i komponować muzyków VdGG.
Płyta nie jest tragicznie zła; wydaje się jednak, iż jest to zbiór kilku ciekawych kompozycji wymieszanych niczym zaprawa w betoniarce z utworami słabymi lub nawet masakrycznie beznadziejnymi.
Album rozpoczyna spokojny i nawet interesujący utwór "Your Time Starts Now". Jest to całkiem dobra kompozycja, snująca się niczym babie lato w powietrzu. Typowy, dobry numer VdGG, a może nawet bardziej Hammilla solo. Nie zwiastuje on dramatu, jakiego doświadczymy poźniej.
Kolejna kompozycja to "Mathematics", z tekstem inspirowanym sławną równością Eulera. Tekst (jak zwykle u PH) jest świetny, a sama warstwa muzyczna także może się podobać. Nie jest to najlepszy utwór na płycie, lecz znajduje się na (niestety krótkiej) liście kompozycji wartych uwagi na GiN (bo taki skrót przyjał się na naszym forum).
Numer 3 to "Highly Strung". Zdecydowanie najbardziej kontrowersyjna kompozycja na tym albumie. Jest to mieszanka ohydnych popowych klimatów (początek, refren i zakończenie) oraz na pierwszy rzut ucha interesujących zwrotek i riffów granych przez Hammilla. Całość jest jednak odpychająca jak zawartość żołądka padlinożercy i wydaje się być pierwszym światłem ostrzegawczym; nagle uświadamiamy sobie, iż cała płyta może nie być arcydziełem. Pomijam tu kwestie tekstowe, tekst Hammilla zawsze się obroni, nawet gdyby wykonywała go kapela discopolo "Ajpod" ze wsi Onucowo Szlacheckie.
Jest to pierwszy niepotrzebny numer na tej płycie. Szkoda, gdyż możnaby zrobić z niego coś znacznie ciekawszego, wystarczyłoby usunąć popowe fragmenty.
Kolejną kompozycją jest "Red Baron". To instrumentalny przerywnik o bardzo mrocznym klimacie. Mamy tam Evansa na kotłach. I w sumie ciężko coś więcej o tym napisać. Nie jest to kompozycja wysokich lotów, sam (notabene świetny) perkusista nie wykazuje się szczególną pomysłowością. Wygląda to trochę jak ćwiczenie gry na kacu, kacu bardzo złym, stąd mroczny klimat całości. Niepotrzebny utwór numer dwa.
Na szczęście następny numer to genialny "Bunsho". Obok utworu ostatniego (jeszcze lepszego) jest to najjaśniejszy fragment GiN. O bardzo dobrych utworach pisać nie ma sensu, trzeba ich po prostu posłuchać.
Potem mamy "Snake Oil"... W zasadzie jest to dość dobra kompozycja, ale jednak możnaby ją "poukładać" lepiej. Może sie wydawać, iż jej po prostu nie dokończono, zostawiając ją w formie trochę zbyt prostej i nie do końca przemyślanej. Ma ona jednak dość dużą moc i może się podobać.
Następnie mamy "Splink", kolejny wypełniacz, motyw w nim użyty pojawi się później w utworze "Medusa". Jest to jednak kolejny niepotrzebny utwór interesujący jak rachunek z "Biedronki" sprzed 6 miesięcy.
Jednak będzie jeszcze gorzej... A to za sprawą "Embarassing Kid". Jest to prosta i surowa kompozycja trochę w klimacie "Nadira", jednak moim zdaniem zupełnie nieudana. Jest po prostu męcząca i równie mało interesująca jak zdechły pies pod stertą liści jesienną porą. Niepotrzebny numer, kolejny i niestety nie ostatni.
Następna jest "Medusa", świetna i bardzo mroczna kompozycja, niestety dość krótka. Po usunięciu perkusji pasowałaby np. na "Thin Air" Hammilla. Numer jak najbardziej potrzebny, szkoda, że nie ma ich więcej.
No to słuchamy dalej: "Mr. Sands"... Utwór ciekawy, jednak z dość denerwującą częścią, którą można nazwać refrenem. Całość staje się przez to trochę za bardzo "przebojowa" jak na mój gust. Nie przepadam zbytnio za tym utworem, chociaż może się on podobać.
Niestety kolejnym numerem jest ohydny "Smoke".... Utwór równie denerwujący jak "Highly Strung", muzycznie nawet gorszy od tego pierwszego. To już nawet nie jest dno i 6 metrów mułu, jest to po prostu definicja określenia "muzyczna beznadzieja". Myślę, że pasowałby on na przykład na płytę "Skin" Hammilla, bezdenne szambo przy tym czymś pachnie jak najlepsza paryska perfumeria.
W tym miejscu wyłączamy płytę i udajemy się na pięciogodzinny spacer, ewentualnie (dla uspokojenia) układamy 5678 elementowe puzzle z okładką "GiN".
Nie pomoże nam to jednak zbytnio, ponieważ po ponownym włączeniu płyty zaatakuje nas utwór "5533". Na początku wydaje on się ciekawy, jednak jego dalsze słuchanie przypomina usuwanie "butaprenu" z rąk. Są poza tym chyba ciekawsze tematy od telefonu komórkowego Nokia (bo o to chodzi w tytule), np. odrdzewianie tasaka po babci lub trucie much rumuńskim środkiem biodegradowalnym. Ale to już ostatni niepotrzebny utwór.
Po kolejnym ułożeniu puzzli lub powrocie ze spaceru włączamy ponownie płytę i dostajemy nagrodę - genialny numer "All Over The Place", który razem z "Bunsho" wyróżnia się na tej płycie jak wrak Jeepa na środku pustyni. Utwór jest tak doskonały, iż jestem zbyt tępa, aby go opisać. Zainteresowanych odsyłam do innych recenzji.
Orzeł zwany VdGG jest ranny, ale nadal żyje. Mam nadzieję, że nie jest to rana śmiertelna i przy okazji następnej płyty wzbije się w błękitne, progresywne przestworza. Jak na razie leży uziemiony w brudnej kałuży obok cementowni.
Reasumując: "A Grounding in Numbers" jest najsłabszą płytą VdGG, kupujesz ją na własne ryzyko!!!