Słuchałem sobie dzisiaj bootlega PH "Stations of Lonesome Trip" (PH solo - fortepian/gitara) i jestem zaszokowany. Jakość nagrania bardzo dobra (słychać co prawda rozmowy tłumu, ale to nic); jakość wykonania rewelacyjna - wokalnie Hammill zabija; to co ON wyczynia ze swoim głosem jest niesamowite - w jednym wersie zmienia go, moduluje, szepcze, growlinguje, rozciąga sylaby niczym Layne Staley. A grą aż masakruje - gitara w mocniejszych momentach to czysty grunge/Heniek. No i mała anegdotka - pyta publiczność co teraz ma zagrać - a ci, że Modern, Comet, ktoś rzuca Still Life, ale dobił mnie gościu, który poprosił o Smoke On The Water. Myślałem, że zagra, ale nie; zniszczył mnie Hotelem Centralnym w wersji grunge.