Koncert był super. Grali 2 godziny 35 minut ciurkiem. W sumie 26 utworów, w tym aż sześć z Disintegration. Niestety nic z Faith, to był dla mnie jedyny zawód wieczoru. Za to wykonanie A Forest doprawdy wyborne, może nawet lepsze niż (dotąd dla mnie wzorcowe) z albumu live A Concert z 1984. Były trzy nowe kawałki, z przyszłego albumu, w tym jeden zagrany po raz pierwszy na świecie - I Can Never Say Goodbye, który jest zaskakująco dobry.
Pomijając kiksy w Lovesong, Smith śpiewał bez zarzutu, jak młodzieniec. Poza tym stary druh Simon Gallup na basie i perkusista zwierzę; z przyjemnością czułem grę sekcji rytmicznej, oparty o betonową ścianę.
Cieszę się, że pojechałem tych 400 kilometrów.
Pomijając kiksy w Lovesong, Smith śpiewał bez zarzutu, jak młodzieniec. Poza tym stary druh Simon Gallup na basie i perkusista zwierzę; z przyjemnością czułem grę sekcji rytmicznej, oparty o betonową ścianę.
Cieszę się, że pojechałem tych 400 kilometrów.