King Crimson "Live ath the Orpheum" i kilka subiektywnych spostrzeżeń; muzycznie nie jest źle, ale... po co trzech perkusistów skoro naprawdę rzadko ich wszystkich naraz słychać; o wyborze utworów nie będę z Frippem dyskutował - najbardziej mi się podobały "One More Red Nightmare" (mimo pogmatwanego rytmu perkusji kiedyś Bruford zagrał to lepiej sam niż teraz ich trzech) i "Sailor's Tale" (partia Frippa w tym utworze to majstersztyk); "Starless" to porażka - głównie wokalna. Plus u mnie zdobył tylko Collins (Boba nie liczę - ona jest robotem gitarowym ). No to tyle.
Mam tylko nadzieję, że "kiedyś" usłyszymy koncert w pełnej krasie, a nie szczątkowy wybór...
do Jakszyka też mam zastrzeżenia- trochę nijaki to wokalista, chwilami udający Lake'a a chwilami Wettona- Adrian Belew był co najmniej o kilka długości lepszy a repertuar akurat mi się podoba- tylko oczywiście za krótka jest ta płyta- tu aż się prosi o co najmniej dwupłytowy album
Nie spodziewałem się, że kiedyś nadejdzie taki moment, ale... tym razem przestałem rozumieć decyzje Frippa. Jakszyk, jak na moje ucho, jest wokalistą niespełniającym wymagań standardu King Crimson, nieciekawa barwa, irytująca maniera... We własnych piosenkach się jeszcze jakoś sprawdza, ale w klasycznym repertuarze brzmi to jak "japoński cover band". Nawet już nie myślę z ekscytacją o jakimkolwiek koncercie w Polsce. Wszyscy poprzedni wokaliści King Crimson zawsze bardzo mi się podobali, każdy z nich miał charakter, swój styl i ciekawą barwę głosu.
A co do "Merlin Atmos" VdGG.
Wersja podstawowa - dysk pierwszy - REWELACJA. Banton bardzo dużo wniósł we "Flight" i udało się zwandergrafizować tą suitę. "Plagi" się obawiałem - a Panowie wyszli z tarczą z tego pojedynku. Paradoksalnie - jedyny moment, gdzie brakowało mi Jacksona to... mało dla niego charakterystyczne, takie trochę colosseumowe riffy saksofonów unisono we fragmencie "S.H.M."
Dodatkowy dysk - mimo, że ma parę ciekawych momentów - to taki dodatek dla fanów.