Ja byłem od początku, ze znajomymi przyjechaliśmy wcześnie, bo o ok 14:30. Byliśmy jako jedni z pierwszych, jak Hawkwind zaczynał (dość długą) próbę, na której między innymi grał Psychohelic Warlords, a tego na koncercie nie było.
Wszystko zaczęło się z 35 minutowym opóźnieniem, gdzieś koło 17:00. Zaczął hipersonik. Po dwóch utworach nasunęła mi się myśl "co oni robią na tym festiwalu?". Odniosłem wrażenie, że to jakaś pomyłka. Bardziej by basowali to dubstepowego festiwalu. Oczywiście myślałem tak tylko w tamtym momencie. Bo czas mi dał do zrozumienia, ze się pomylę... Jedynym plusem występu tego trio był zagrany Schizofrenik King Crimson, śpiewany przez megafon. Zajebiście im to wyszło. Saksofon dawał radę.
Później malutka przerwa i Tune. Trzeba przyznać, że potencjał panowie mają i przede wszystkim dysponują dwoma ważnymi elementami i bardzo oryginalnymi - gitarzysta (kapitalna technika i możliwości brzmieniowe) i facet grający na akordeonie, co jest ewenementem w światku artrockowym. Ten akordeon nie wprowadzał jakiegoś wieśniackiego klimatu jak ze wsi, tylko nadawał fajne tło, nie wybijał się na pierwszy plan, idealnie zastępował klawisze. Wokalista zawiązany w kaftan, miotający się po scenie, to dość odważny pomysł, trochę to szokowało i jednocześnie było strasznie pretensjonalne. Wokal ma dobry, ale tylko jak nie drze japy. Tune ma dobrą przyszłość, kolesie z Łodzi dają radę, jednak na koncerty ich nie mam ochoty chodzić.
Następnie SOEN - absolutnie nie moje klimaty, nie lubię takiego łomotu, z pod znaku Toola, a na koncercie to jeszcze ciężej wypadało. Muzycy (jak na debiutantów) znakomicie przygotowali scenę - różne rekwizyty i loga, nadało to fajnego klimatu. Perkusista z Opeth i lider miał oczywiście największy zestaw perkusyjny z pośród wszystkich pałkerów na festiwalu. Hey You to jedyny znany mi kawałek jaki zagrali, wyszło dobrze im, dla publiki. No w sumie dobrze. Szwedzi też dobrze rokują, kapela ma swoich zwolenników, grają nieźle, lecz jak wspomniałem, nie moje klimaty zupełnie.
Przerwa i Gazpacho. Już podczas SOEN się publika rozgrzała i poszli pod scenę z ławek. Przy Gazpacho ludzi pod sceną było jeszcze więcej. Grają naprawdę fajną muzykę i od początku festiwalu w końcu zaczęło mi się coś naprawdę podobać. Nie znam ich wszystkich płyt, tylko dwie. Night i Tick Tock. Nie interesowałem się nigdy tym zespołem, a to błąd. Muzycy porwali publikę, widać, że im się podobało, nie tylko fanom. Jan-Henrik Ohme ma bardzo ładny głos, dobrze z niego korzysta. Do tego Norwegowie mają kapitalnych gitarzystów, jeśli jeden ma akurat wolne, to czasem kreuje piękne rzeczy na elektrycznych skrzypcach. Koncert świetny, urzekający. Jeszcze świetne filmy puszczane w tle. Słyszałem głosy, że Gazpacho jest miałkie, ale jestem pewien, że większości się podobało. Dzień później (wczoraj) grali w Krakowie, bilety były po 90 zł... Tym bardziej było warto zajrzeć do Inowrocławia.
I to na co czekałem, na co przyjechałem, przemierzyłem sporo kilometrów, o czym marzyłem, co sobie zaplanowałem na wakacje - koncert Hawkwind. Legendy.
Setlista niezła, urozmaicona. Numery z nowego albumu wychodzą nieźle na koncercie. Były zdaje się trzy. Reszta głównie z lat '70. "You Better Believe it" super, "Assasin Of Allah" zmiotło mnie kompletnie z ziemi. Na "Assault And Battery/Golden Void/Where Are They Now?" czekałem i oczywiście odśpiewałem. No i nieśmiertelne "Silver Machine"...
"Sonic Attack" w wersji "tłumaczonej" wypadł świetnie, widać było, że ten pomysł wszystkich zaskoczył. Stałem koło Kosińskiego i widziałem jego zaskoczenie. Podczas koncertu czasem nawet stawał na ławce. Wielki gest z tym "Sonic Attack", a jak się okazało było więcej polskich akcentów. Były jeszcze projekcje "polskie", napisy po Polsku i urywki starć zomo z czasów komunistycznych. Do tego... na perkusji zagrał koleżka z hipersonik, dołączył saksofonista z tej, naszej rodzimej formacji, no i wokalista, który recytował "Sonic Attack", w wersji polskiej zaraz po angielskiej mówionej przez Gibsa. Jak dla mnie takie coś powinno wzruszać nawet, że panom się tak chciało, wpaść na takie pomysły. Trochę się dziwię, że komuś może to się to nie podobać...
Oddzielną sprawą podczas koncertu Hawkwind są tancerki, które ubarwiały tą psychodeliczną jazdę. Fajnie się wkomponowały, nadały klimat, czasem szokując (tancerka na szczudłach). Kosmos nie tylko w muzyce, ale i tancerki ze świecącymi oczami rodem z innej planety i odjazdowe projekcje...
Dla mnie to była miazga. Niszczyli system panowie, space-rockowy czad, momentami bez trzymanki, jak zjazd kolejką górską. Jedni stali w szoku, inni tańczyli jak w transie... Coś niesamowitego.
Co prawda zabrakło kilka numerów, które powinny być... ale to był jeden z moich wymarzonych koncertów, które raczej nie będzie mi dane zobaczyć. W końcu Hawkwind był pierwszy raz w Polsce od swojego istnienia, czyli od 69 roku.
Szkoda mi, że nie zostałem po koncercie. Bo z pewnych względów musiałem się szybko ulotnić, a ponoć cały zespół był do dyspozycji fanów, łącznie z liderem, 70 letnim Kapitanem Brockiem i byłym klawiszowcem Gonga, Timem Blakiem... No nic, może kiedyś uda się jeszcze po koncercie...
Kebaby, piwa? No to jest festiwal, wszystko trwa długo. Kogut, wytrzymałbyś bez jedzenia od godziny 14:00, do godziny 01:00? Mi było ciężko, też jadłem i piłem (nie alkohol). Przed koncertem widziałem ludzi, którzy wnosili całe torby z kocami, i inne dziwne rzeczy, by było po prostu wygodniej, cieplej, itp. Nie widzę nic w tym złego...
Byłem na pierwszej edycji i teraz. Amfiteatr jest w kiepskim stanie, droga przy placu amfiteatru w koszmarnym, cała rozkopana. Syf jak cholera. Trochę wstyd, tym bardziej, że wszystko leży przy naprawdę ładnym parku. Ludzi było trochę mało jak na ten plac, który jest tam do dyspozycji, ale publika dawała radę. Nie było raczej przypadkowych ludzi. Festiwal się udał, ta edycja także. Ciągle jest ciekawy, ciągle są świetni ARTyści, mam nadzieje, że tak będzie dalej...