(http://www.vandergraafgenerator.co.uk/godbltit.gif)
Album bardzo świeży, zmodernizowany nieco brzmieniowo (choćby zupełnie inne brzmienie bębnów, mocniejsze, bardziej czytelne niż poprzednio, dysonanse saksofonowe, pełne mroku organy), zauważalne także niuanse w stosowaniu wokalu oraz jego przetworzenia, a także spore "nakładki", co brzmi rewelacyjnie, ale wymaga skupienia i wielokrotnego wysłuchania by wychwycić ten ogrom pracy w studiu. Peter w niesamowitej formie, w spokojniejszych fragmentach pokazuje swój kunszt (Undercover Man), a oczywiście w kompozycjach pełnych zgiełku (Schorched Earth, Arrow) śpiewa w sposób wyjątkowy, z piekielną siłą, z zacięciem i niesamowitą wściekłością.
Dla mnie płyta jedna z tych mroczniejszych VDGG, może nawet najmroczniejsza, gdzie groza czai się za rogiem ( >:D), co Hugh dobitnie nam daje do zrozumienia. Płyta momentami pełna furii, ale też zakręcona, jednak nie zmierzająca ku jezzowi (pomijając ten mały wstęp w Arrow). Bardzo spójna, scementowana zespołowo. Są charakterystyczne tematy, które da się zapamiętać, "refreny saksofonowe", w sumie nawet przyjemne w Arrow, oraz bardziej już kąśliwe organowo-saksofonowy temat w Schorched Earth (gdzie na dobrą sprawę mamy je dwa - jeden wręcz fascynujący grany w sposób uniesiony razem z wokalem).
Niby kompanii Hammilla są odpowiedzialni za formę, ale nie da się nie zauważyć, że ten album jest pod jego dyktando. Według mnie absolutna dominacja Petera Hammilla nastąpiła dopiero po reaktywacji kapeli, czyli właśnie tu, w 1975 roku na Godbluffie. Krążek bardzo urozmaicony, każdy utwór to inna para kaloszy, każdy z nich jest bogaty pod względem budowy i fraktury, tak jak w choćby w The Sleepwalkers, w którym mamy na początku ni to skoczną 'hulankową' melodię ni to muzyczny kabaret, a później dalej, szalejący niczym tornado Peter. Gęsta atmosfera nam towarzyszy na każdym kroku, ale co ważne, wszystko jest bardzo spójne brzmieniowo i nie sądzę by któryś z innych kompozycji grupy mógłby pasować na tą płytę.
Tekstowo nie ma aż takich dobitnych nawiązań do samotności jak wcześniej, w ogóle, sfera kontaktów ludzkich jest potraktowana inaczej. Dla mnie teksty na Godbluff to poniekąd zagadka, wiele rzeczy nie jest tutaj powiedziane dosłownie.
Mój ulubiony krążek Van Der Graaf Generator i w związku z tym nie mogłem się nie pokusić o założenie tego tematu ;). Zapraszam Was do opinii, jest o czym gadać, bo zapewne za Wami dwusetne, albo i więcej przesłuchanie Godbluffa O0.
(http://www.vandergraafgenerator.co.uk/godbltit.gif)
Album bardzo świeży, zmodernizowany nieco brzmieniowo (choćby zupełnie inne brzmienie bębnów, mocniejsze, bardziej czytelne niż poprzednio, dysonanse saksofonowe, pełne mroku organy), zauważalne także niuanse w stosowaniu wokalu oraz jego przetworzenia, a także spore "nakładki",
Jakubie, zauważ, że brzmienie VdGG na "Godbluff" jest ogólnie "ciemniejsze" niż poprzedniego wcielenia grupy. Przede wszystkim oparte jest na współbrzmieniu organów hammonda i klawinetu (raczej w niskich rejestrach), niż jak było to do tej pory organów i fortepianu (bądź fortepianu elektrycznego). Barwa jest mroczna i pozbawiona światła. Dysonansowe partie nie dotyczą tylko saksofonów. Wystarczy wspomnieć transpozycję riffu w "Scorched Earth", który przed finałem utworu złożony zostaje praktycznie z samych dysonansów. Podobny zapieg grupa zastosuje w "Childlike Faith In Childhood's End".
Hulankowa melodia w poczatkowej czesci "The Sleepwalkers" to cha-cha, i ma wybitnie imprezowy charakter, co jest dobrze uzasadnione przez egzystencjalną filozofię tekstu utworu. Odniósłbym ten fragmencik i jego znaczenie do sceny tanga w filmie "Salto" Konwickiego.