14 Listopad 2006 Prague- Peter Hammill with Stuart Gordon In Archa Theatre
Gry tylko zobaczyłem tą informacje na sofasound.com od razu wiedziałem, że to będzie wydarzenie, którego po prostu przegapić nie mogę. Był to czas kiedy zachwycałem się niedawno wydaną Veracious. Wieść, że usłyszenie czegoś takiego na żywo jest w moim zasięgu była dla mnie co najmniej ekscytująca. 2 tygodnie przed koncertem nie robiłem nic jak tylko przygotowywałem się do niego słuchając najbardziej spodziewanych i pożądanych utworów. W drodze do Pragi pogoda była WSPANIAŁA (czyt, silna ulewa, jak w centrum trąby powietrznej) ale to tylko dodawało uroku całej wyprawie. Niestety miałem tą ciągłą niepewność czy uda mi się jeszcze kupić bilety… Po dość długim błądzeniu w Pradze i przepytaniu chyba z 15 tubylców (w Czechach nikt nie miał pojęcia co to jest za słowo „fijeter” czy też teatr) o miejsce koncertu w końcu jakimś cudem dotarłem na miejsce. Mimo tego, że widziałem napis na budynku iż jest to Archa Theatre to nigdzie nie mogłem dostrzec ani jednej wzmianki o koncercie, podobnie jak i wejścia do budynku… Pytając przechodni ó nikt nic nie widział i nikt nic nie wiedział. W końcu po 15minutach udało mi się dostać do środka. I co zobaczyłem? Pustki i tylko jakąś znudzoną kasjerkę. Bileciki zakupiłem i udałem się do Sali gdzie miał się odbyć ten koncert. Z czasem (około godziny, myśląc, że poza paroma osobnikami będzie to najbardziej kameralny koncert w historii) sala się wypełniła po brzegi. Po zgaśnięciu świateł na scenie pojawił się długo oczekiwany duet. Bez słów Peter Hammill ziają miejsce przy fortepianie i usłyszałem pierwsze dźwięki Easy to Slip Away, śpiewając na początku bardzo spokojnie, smutno i subtelnie powoli przeszedł do tych bardziej ostrych partii, które Gordon wspaniale podkreślał dźwiękami skrzypiec. Curtains.. pamiętam, że zawsze marzyłem usłyszeć to na żywo i spełniło się.. Hammill zaśpiewał to z taką dramaturgią, że w tym momencie nawet ani jedna osoba nie drgnęła. Gone Ahead- Znany przeze mnie tylko z Veracious też bardzo mi się spodobał. Dźwięki następnego utworu wprowadziły mnie już w ekstazę bo były to dźwięki A Better Time. Dobrze, że wcześniej obyłem się z wersją z Veracious bo ta mogłaby być dla mnie lekkim szokiem. Pamiętam, że na początku utworu Hammill zafałszował dwa razy ale w nawet najmniejszym stopniu nie wpłynęło to na ogólny efekt. Przyszedł czas na Vision przy którym nawet moja ówczesna dziewczyna, mimo słabego obycia z muzyką Hammilla wzruszyła się na tyle, że mogłem zobaczyć łzy w jej oczach. Comfortable- nie wiele z tego momentu akurat pamiętam ale mam gdzieś chyba jeszcze nagrane parę sekund na kamerce. I will find you zagrane było w dość ostrej wersji z tego co pamiętam, brakowało tylko tego charakterystycznego basu. Utwór Driven z tego koncertu wbił mi się na tyle do głowy, że w powrotnej drodze nic innego nie słyszałem ja słowa tej piosenki. Like Veronika śpiewał tak jakby w tym momencie okazywał ogromne współczucie dla bohaterki utworu podczas gdy Gordon na swoich skrzypcach pokazywał swoją wirtuozerię. Potem przyszedł czas na zmianę…. Time for a Change, tego utworu zupełnie się nie spodziewałem i była to chyba jedna z najmilszych niespodzianego tego wieczoru. Patient- tak rozwrzeszczanego Hammilla to jeszcze nie słyszałem chyba w żadnej wersji tego utworu. Chwila na odsapnięcie po czym Hammill zasiadł znowu do fortepianu i wspaniale zagrał Bubble przy którym napięcie bańki, która miała zaraz pęknąć było nad wyraz odczuwalne. Unrehearsed- tego utworu nie znałem ale mimo wszystko próbowałem się wsłuchać w tekst utworu, żeby coś skojarzyć i pamiętam słowa: „This is not a rehearsal, this is the real thing”. A Way Out- kolejny moment, który można porównać do zbiorowej halucynacji, po prostu kwintesencja smutku. Będąc jeszcze pod wpływem A Way Out, Traintime jakoś sobie nie zarejestrowałem za dobrze w pamięci. I co teraz? Już koniec? Hammill nie wraca… nie będzie bisu? Dość długo to trwało zanim ponownie pojawili się na scenie ale wrócili i Hammill zasiadł ponownie do fortepianu i dzięki temu mogłem wysłuchać tych najbardziej dzikich okrzyków Hammilla w utworze Stranger Still. Niekończące się the stranger the worldly Man… to było coś. Koniec… to już koniec byłem o tym przekonany publika rozgrzana tak, że tylko zimny prysznic mógł coś zrobić, niekończące się oklaski. Dobrze wiedziałem, że Hammill na tej trasie jeszcze nie zagrał dwóch bisow wiec nie liczyłem na nic więcej. Ale nagle znowu wchodzą na scenę, Hammill chwyta za gitarę i zaczyna grać… God only knew co ja wtedy czułem. To było coś niesamowitego usłyszeć Modern w takiej wersji, w takiej jakości dźwięku (myślę, że zbytnio nie przesadzę jeśli napiszę, że była ona audiofilska) i w dodatku na żywo. I CAN`T LIVE UNDER WATER!!!!!!! Po tym jak Hammill wykrzykiwał te słowa to już chyba nikt nie mógł mieć co do tego wątpliwości…
Po powrocie do domu jeszcze przez bardzo długi czas nie mogłem dojść do siebie…