u mnie jest następująco:
Wild mood swings- moim zdaniem najgorsza płyta The cure. Bez pomysłów, ciekawych melodii- kompletna porażka może poza Want, This Is a Lie i Numb.
Bloodflowers- moja trzecia ulubiona płyta pierwszej dekady XX wieku. I jedna z najlepszych w dziejach zespołu- znakomite zwieńczenie mrocznej trylogi Robera Smitha.
The cure- bardzo ciekawa płyta- dość dobrze odświeżająca wizerunek zespołu- dużo tutaj dobrych rockowych pieśni: Lost, mroczny Labyrinth, niby wesołe Before three i przepiękne Anniversary. A do tego na sam koniec dostajemy bardzo mocny The promise i przepiękny pastelowy Going nowhere. Jako calość płyta nie jest tak doskonała jak jej poprzedniczka, jednak nie nagrywa się przecież samych arcydzieł
4:13 dream- jak ją usłyszałem po raz pierwszy to od razu chciałem wywalić płyte za okno- nic mi się nie podobało- począwszy od brzmienia po same kompozycje. Jednak z biegiem czasu ta muzyka zaczęła mi sie układać w całość: i zacząłem dostrzegać w niej elementy które z początku przeoczyłem: przepięknie snującą sie gitarę w Underneath The Stars, kojarzący się z cold wavem motyw klawiszy w refrenie The Reason Why, roztańczony funk w Freakshow. No i przede wszystkim trzy ostatnie nagrania: Sleep When I’m Dead- naprawde trudno się uwolnić od refrenu tego nagrania- kojarzącego się trochę z If only tonight we could sleep, The Scream- czyli najmroczniejsze nagranie na tym wydawnictwie i It’s Over- z genialnym tekstem- prawie wykrzyczanym przez Roberta. Obok The Top to najtrudniejsza płyta The cure- z początku ta muzyka zdaje się być pozbawionym sensu i logiki zlepkiem starych płyt zespołu. Warto jej jednak dać druga a nawet trzecią szansę. A w moim przypadku - chyba szóstą