Autor Wątek: Long Hello (vol I)  (Przeczytany 21193 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline Kuba

  • Koneser
  • Ekspert-wyjadacz
  • ***
  • Wiadomości: 616
  • Płeć: Mężczyzna
    • Zobacz profil
Long Hello (vol I)
« dnia: 31 Lipca 2009, 02:40:17 »
Okładka w sklepie płytowym oraz nazwa tegoż projektu niewiele mogła by mówić. Jednakże gdy spojrzymy na same nazwiska zaraz "robi się jaśniej"...

Właśnie, projektu. Long Hello to projekt poboczny muzyków Van Der Graaf Generator oraz gości przez nich zaproszonych. Legendarna formacja bez jego lidera? A Jakże, wówczas Peter Hammill był pochłonięty swoimi solowymi nagraniami. Myślę, że dlatego właśnie warto poznać ten album - z czystej ciekawości, jak mógł działać Generator bez Hammilla. Nie jest to dzieło genialne, co najwyżej solidne, ale też jest to mimo wszystko coś więcej niż tylko ciekawostka, która może widnieć w encyklopediach muzycznych pod tymże załącznikiem.

Najważniejsi, ze względu na swoje zaangażowanie w sam projekt, czyli Guy Evans i Nic Potter (producent oraz wydawca) plus równie ważna dwójka - Hugh Banton (tutaj także aranżer) i David Jackson nagrali ową muzykę w 1973 roku, natomiast wydaną nieco później, bo w 1974 roku tylko we Włoszech, a dopiero później - 1976 w Wielkiej Brytanii i innych europejskich krajach. Do sesji zostali zaproszeni muzycy niekoniecznie znani, ale dobrze pasujący do samego założenia będącego luźniejszą kontynuacją stylu Van Der Graaf Generator. Byli to dwaj gitarzyści, mianowicie Włoch Piero Messina i nieco bardziej znany Ced Curtis (Rare Bird).

Całość zaczyna się od "The theme from (Plunge)" i charakterystycznego, wpadającego w ucho tematu głównego, który przewija się przez utwór. Rzecz może nie jakaś odkrywcza ze względu głównie na riff gitarowo - saksofonowy, ale ubarwiona pięknymi solówkami Jacksona, a także pod koniec świetną gitarą elektryczną Ceda Curtisa. 

Mało poważny początek, ale interesujący, mógł zbić nieco z tropu ortodoksyjnych fanów macierzystej formacji muzyków, ale dalej klimatem jest już znacznie bliżej korzeni. "The O flat session" to miniatura "popełniona" przez Messinę charakteryzuje się gitarą wha-wha zagraną w spokojny sposób, tak jak reszta tu muzyki - spokojna i trochę nawet intrygująca, idealnie pasująca na jakąś introdukcję.

"Morris to Cape Roth" mógłby być wizytówką tej płyty, ponieważ jest tu zawarta ta cząstka unosząca się gdzieś w powietrzu, czyli... nie stritce jazz, ale w sumie też nie specyficzna zadziorność Graafowa. Mamy tu chillout, przy którym można odpocząć. Tak, to prawda, w tej muzyce nie ma szaleństw, zmian tempa jakie znaliśmy choćby z "Lost" oraz "Plagi Latarników". Jackson co rusz serwuje nam chwytliwe tematy przy których chciałoby się nogą trochę potupać.

"Brain Seizure" to kompozycja tylko i wyłącznie Hugh Bantona, w którym ten ponoć zagrał an wszystkich instrumentach. Można w sumie rzec, bliżej tutaj nam do Mika Oldfielda i Emerson Lake & Palmer niż do Van Der Graaf Generator... Paleta różnorakich brzmień niestety nie gwarantuje nam tu proporcjonalności pomysłów. 

Przerzucamy na drugą stronę winyla a tam znany nam dobrze flet Jacksona, a przy nim mało wyraźna konstrukcja utworu, któremu co jak co brakuje dopracowania ku starań Ceda Curtisa i jego akustycznej gitary. Dopiero w połowie mamy o niebo ciekawiej (ale bez szaleństw), kiedy do głosu dochodzi saksofon. Chciałoby się powiedzieć, "fajnie, ale czegoś tu brakuje". Petera Hammilla? Nie, niekoniecznie, po prostu osiem minut można by zabarwić inaczej.

Od "Looking at you" aż tak bardzo nie wieje nudą jak w kompozycji wcześniejszej. Główną siłą napędową jest stale David Jackson, posiadający najwięcej, najbardziej widocznych pomysłów. To on narzuca formę, styl i kształt, kreuje figury. Brak tu jazzowych szaleństw Evansa, ponieważ akurat tu zawiesił pałeczki i dał pograć kolegom.

Ostatni utwór, o jakże mało interesującym tytule kryje nam przede wszystkim ciekawe melodie, które, co wyraźnie słychać, wyłaniały się z improwizacji. Mamy tu dawkę melancholii, a i nawet flet a'la Ian Anderson ok. 3 minuty. Dobrze się tego słucha, bo Panowie grają nie krótko, ale w zasadzie wieje lekko nudą. A i ikry brakuje.

Mamy tu echa, lecz bardzo odległe Generatora, bliżej w większości mi się wydaje tu do Genesis z płyty Trespass i tychże podobnych klimatów. Na albumie znajdziemy sporo gitar akustycznych i Jackosonowej delikatności, mało wyraźnego basu i spokojnego stukania w perkusję Evansa. Po wysłuchaniu całości można dojść do wniosku, że Jackson i spółka nie najlepiej spożytkowali dwóch gitarzystów, bo dawkę elektrycznego grania dają ciekawą próbkę goście, lecz jest tego jak na lekarstwo. Trochę szkoda, aż się prosi o wykorzystanie potencjału gitar, brzmieniowo diametralnie różniących się od gry Petera Hammilla.  Efekt Curtisa i Piero Messiny przy dozie dyscypliny i zgrania mógłby dać świeżość i nowe światło tej muzyce. Wszystkie nuty wydawałoby się grane momentami od niechcenia, relaksujące, w sam raz na wczesne jesienne dni. Nie znajdziemy tu mroku, a tym bardziej zgiełku, kolaży dźwiękowych. To absolutnie inna bajka. Co prawda jest momentami na czym ucho zawiesić, szczególnie na pierwszej stronie krążka, na czele z "The theme from (Plunge)", a i "Morris to Cape Roth" całkiem niezłe się wydaje, jednak mimo wszystko osobom które przywykły do szokujących momentami dźwięków Van Der Graaf Generator ziewanie gdzieniegdzie może się zdarzyć, dlatego warto podejść inaczej do tej muzyki, bez jakiś większych nadziei na niesamowite doznania. Trudno brać na poważnie ten album, lecz szkoda by został zupełnie zapomniany przez fanów. Pozycja ciężka do zdobycia (wydanie winylowe już w folii nie do dostania, a na format CD został ręcznie numerowany, a o jakimś remasterze można pomarzyć), ale polecam, warto ocalić od zapomnienia to dziwadło, lub jak kto woli, odskocznię od Graafowego szaleństwa.

« Ostatnia zmiana: 31 Lipca 2009, 02:56:12 wysłana przez Kuba »
How can I be free?
How can I get help?
Am I really me?
Am I someone else?

Offline Kuba

  • Koneser
  • Ekspert-wyjadacz
  • ***
  • Wiadomości: 616
  • Płeć: Mężczyzna
    • Zobacz profil
Odp: Long Hello (vol I)
« Odpowiedź #1 dnia: 31 Lipca 2009, 02:42:15 »
Moja recenzja tego wymysłu Panów z VDGG.

Sądzę, że warto posłuchać, ale nie twierdzę, że należy się fascynować ;D.
How can I be free?
How can I get help?
Am I really me?
Am I someone else?

Offline Hennos

  • Central Scrutinizer
  • Ekspert-wyjadacz
  • *
  • Wiadomości: 1041
  • Płeć: Mężczyzna
    • Zobacz profil
    • Polska strona o VdGG i Peterze Hammillu
Odp: Long Hello (vol I)
« Odpowiedź #2 dnia: 31 Lipca 2009, 15:06:46 »
Dobra rezenzja!
Trzeba ją wrzucić na WWW, gdy tylko odzyskam dostęp do serwera, który jest w tej chwili przejęty przez Desdemonę :)
Without deviation from the norm, progress is not possible - F. Zappa.

Offline Kuba

  • Koneser
  • Ekspert-wyjadacz
  • ***
  • Wiadomości: 616
  • Płeć: Mężczyzna
    • Zobacz profil
Odp: Long Hello (vol I)
« Odpowiedź #3 dnia: 31 Lipca 2009, 16:32:55 »
Dzięki. W porządku, jestem też za tym, ale bardziej za rozwojem witryny :).
How can I be free?
How can I get help?
Am I really me?
Am I someone else?