Dźwięk był perfekcyjny. Przynajmniej na środku, gdzie siedziałem. Dzisiaj mam miejsce bardziej z tyłu i na boku, więc porównam. Sala genialna. I koncert też. Ja niedosytu nie mam (poza tym, ze chcę to przeżyć kolejny raz). Cztery utwory ze Skowronków, trzy z debiutu, po dwa z Lizard (w tym spory fragment tytułowej suity!), Islands i Red... co do nowych rzeczy - zgadzam się z Ceizurakiem - brzmią BARDZO obiecująco. Dla mnie generalnie to był jak koncert życzeń... minusów musiałbym szukać na siłę... że tytułowy z debiutu nie porwał, że zamiast niego mogli zagrać In The Wake Of Poseidon... ale to chyba bardzo subiektywne )) Były ciarki, było pięknie
chciałbym się zapytać jak radził sobie Jakkszyk- jakoś nie mogę się do niego przekonać choć pewnie dlatego że tęsknię na Adrianem
Radził sobie bardzo dobrze. Śpiewał mocno i pewnie. Bez wpadek. A przy Letters zaśpiewał końcówkę acapella tak, że ... no był to jeden z tych momentów Generalnie, to Jakszyk jest takim fajnym złotym środkiem wg mnie, bo wypada co najmniej przyzwoicie w repertuarze aż czterech poprzedników.
Technicznie czysto, tyle że Jakszyk to dla mnie lider cover bandu, stąd może moje lekkie uprzedzenie do wokalu. Adrian to była energia, Wetton to była głębia, Grega na koncercie nie słyszałem
Cover bandu, w którym Jakszyk był jedynym muzykiem, który nie grał wcześniej w King Crimson. Nie mówiąc o tym, że nagrał z Frippem premierowy materiał jako King Crimson Project... zmierzam do tego, że z choinki się nie urwał
No i jakby nie patrzeć ma swój styl - nie jest kalką Lake'a czy Wettona. Do tego w niedalekiej (oby) przyszłości będzie śpiewał na premierowej płycie King Crimson. Jak zawsze jest to pewnie kwestia indywidualnych upodobań. Ja w zasadzie lubię/cenię wszystkich wokalistów KC. Natomiast muzycznie, najmniej lubię okres z Belew (za wyjątkiem Thrak, która jest doskonała) i jak się dowiedziałem, ze się go Fripp pozbył, to poczułem ulgę połączoną z nadzieją na lepsze jutro
Myślę, że w dużej mierze dzięki temu ruchowi koncerty mają taka muzyczną zawartość o jakiej od lat marzyłem. Zaryzykuję też tezę, że Belew nie wypadł by przekonująco w takim repertuarze. Umarł król, niech żyje król