The Lamb Lies Down on Broadway.
Jak dla mnie to opus magnum Genesis i jedno z najbardziej niesamowitych muzycznych doznań. Broadway kryje wiele zakamarków, które odkrywam za każdym przesłuchaniem. Coś pięknego.
no ja tez bardzo lubię te plyte jednak wydaje mi sie iz jest nieco za rozlazła i chwilami niespojna muzycznie- kiedyś byłem nią zafascynowany, teraz po latach oceniam ja bardziej krytycznie...dla mnie opus magnum genesis jest plyta Selling England
Ja Selling też bardzo lubię, ogólnie cała era Gabriela jest fantastyczna (poza debiutem).
Jak dla mnie jednak, SEBTP już się trochę postarzało. To ciągle wspaniała muzyka i bardzo lubię jej słuchać (remastery z 2008 jeszcze to umilają), ale w porównaniu do Baranka, nie brzmi już tak świeżo. Na tym drugim odnajduję wszystko to, co piękne w muzyce. Złożoność instrumentalną (partie Collinsa!), świetny tekst, którego choć nie da się zrozumieć, a może raczej da, ale za każdym razem inaczej, emocje i po prostu piękno. Gabriel po raz kolejny udowadnia, że wspaniałym wokalistą jest i basta. Z pewnością nie każdemu się podoba, ale na Baranku wręcz słychać, że on to Rael. Co do rozlazłości - jest to rzecz nieunikniona. Muzycy, czy też może sam Gabriel, porwał się na stworzenie prawdziwego przedstawienia, sztuki (show to określenie zbyt komercyjne) o słusznych rozmiarach. Żałuję, że z barankowej trasy koncertowej nie zachowały się żadne porządne nagrania video (swoją drogą dziwna sprawa), gdyż z relacji które kiedyś czytałem, wynika, że zespół nie ograniczał się tylko do zgrywania oświetlenia z muzyką, ale stosowano nawet takie chwyty jak gwałtownie zmieniająca się temperatura na sali w zależności od stopnia zaawansowanie podróży Raela. O takich "detalach" jak różnorodne stroje Gabriela już nie wspominam. Niespójność muzyczna - fakt. Mnie jednak, jako psycho-fanowi, w ogóle to nie przeszkadza, no może tylko wstęp do Colony of Slipperman, a już za naprawdę świetny zabieg uważam zestawienia koło siebie pierwszych sześciu utworów drugiej płyty. Mamy tu i czysto rockowe granie, i przenoszące nas w inny świat improwizacje, i gitarowe popisy i w końcu Lamię. Muszę też wspomnieć o okładce albumu. Jedna z moich najulubieńszych w ogóle, najlepsza Genesis i najbardziej dająca do myślenia. Ech, ile by nie gadać, dla mnie to prawdziwe cudeńko.