Niewielu wykonawcom udaje się sztuka by nagrać pod rząd 2 znakomite i genialne płyty. Takie coś zdarza się tylko największym artystom a i to nie zawsze( vide grupa Yes po wybitnej Close to the edge wydała Oceany topograficzne ktore już lekko tamtemu arcydziełu ustępowały).
Dlatego mogę sobie wyobrazić co przeżywał Peter Hammill podczas tworzenia płyty In camera zwlaszcza że kilka miesięcy wcześniej na rynku ukazał się album Silent Corner...będący przeciez prawdziwym dzielem sztuki. Artyście pozostało więc już tylko napisac kolejne arcydzielo...I choć trudno w to uwierzyć, udalo mu się.
Twórczość Hammilla( czy to solowa czy tez z VDGG) zawsze koncentrowała się na jak najdogłębniejszym zbadaniu i przeanalizowaniu uczuć i emocji towarzyszących nam w życiu codziennym takich jak miłośc, strach, cierpienie,smutek oraz ból po odejściu bliskiej osoby. Dlatego sluchając jego muzyki i wczytując się w teksty trudno jest mi zachować obiektywizm. Bo przecież często ma się wrażenie ze dana pieśn opowiada właśnie o mnie...I wlaśnie to sprawia że Jego tworczość ma tak wielkie znaczenie dla wielu osób.
Album rozpoczyna się bardzo delikatnie od lirycznej ballady Ferret and the Featherbird która zupelnie nie zapowiada mroków
spowijających tę płytę...
Dopiero następna kompozycja zwiastuje nastanie nocy. ( No more) the submariner to gorzkie rozliczenie się Hammilla z własnym dzieciństwem i wiekiem męskim. Muzycznie robi sie naprawde dekadencko a ciemny nastrój potegują jeszcze zlowieszcze dzwięki syntezatorów.
Dalej mamy najmocniejszy fragment albumu, kojarzący się nawet z hard-rockiem Tapeworm. Warto tu zwrócić uwagę na środek utworu gdy artysta śpiewa znakomitą partie wokalną zupelnie a capella.
Again czyli następna pieśn to już jeden z największych klasykow Hammilla...Nie jestem w stanie sobie przypomnieć ileż to razy nuciłem sobie: I see your picture, but there's no part of you outside the frame....Te dzwięki naprawde potrafią pomóc w cięzkich chwilach.
Druga strona albumu zaczyna się od Faint-Heart and the Sermon który jest jakby kontynuacją The lie z poprzedniej płyty. Pod względem tekstowym znowu mamy wiec krytykę kościoła jako instytucji bedącej jedyną drogą do zbawienia. Hammill nie wierzy w żadne zbawienie a jedyne czego jest pewien to tego że żyje i że nie chce swojej egzystencji złożyć w ofierze na ołtarzu wiary...jeśli chodzi o muzykę towarzyszącą tym wynurzeniom to jest to najbardziej monumentalna kompozycja na In camera ze znakomitą partią klawiszy.
Dalej mamy mroczne The Comet, the Course, the Tail z genialnym tekstem o utraconym sensie życia no a potem....
Czas na grande finale czyli 17 minutową suitę Gog Magog...I szczerze powiedziawszy nie potrafię nic napisac o tej muzyce. Po prostu brak mi słow. Takie rzeczy się przeżywa. Powiem tylko że dzwięki organów towarzyszące tej kompozycji sprawiają iz przed oczami mam widok nawiedzonej katedry co pogrążona jest w mroku nocy...
Wielka płyta