A znacie Anawę? Płytę wydali w 1973, na wokalu Andrzej Zaucha - to jest najwspanialsza polska płyta progresywna. Pozwolę sobie przytoczyć recenzję mojego kolegi:
'
Zacznę jak Hitchcock - od trzęsieniaziemi - a potem napięcie będzie tylko rosnąć (he,he). Otóż Anawa tonajlepsza płyta w historii polskiego rocka progresywnego zostawiająca wpokonanym polu nawet takie monstery jak Enigmatic Niemena czy PamięćSBB. Jak zatem to możliwe, że arcydzieło tej miary pozostaje u nasniemal zupełnie nieznane, podczas gdy laury zbierają popłuczynki poDream Theater i Porcupine Tree (Riverside) czy popłuczyny popopłuczynach (tak, tyle razy w tej szlachetnej wodzie myto te samenaczynia,!) Camel (Quidam)? Nie da się tego zrozumieć, ale da - choćbyczęściowo - wyjaśnić. Jednym z powodów jest nagminne (i wyjątkowodurnowate) szufladkowanie Anawy w kategorii poezji śpiewanej. Owszem,teksty Anawy - pisane przez Leszka. A. Moczulskiego i RyszardaKrynickiego (z dwoma wyjątkami - patrz niżej) - są bardzo poetyckie istanowią integralną część tego niezwykłego albumu, ale czy z samegofaktu, że jakaś grupa bierze na warsztat poetyckie teksty wynika, żemuzyka zespołu to poezja śpiewana!? Idąc tym tropem można by dopoezji śpiewanej zaliczyć muzykę Doorsów (bo Morrison przecież poetąbył i za takiego się uważał), albo Renaissance (teksty pisała imzawodowa poetka Betty Thatcher). Wyjaśniam zatem, że muzyka Anawy NIEJEST w żadnym razie poezją śpiewaną (przynajmniej w takim znaczeniutego terminu, jaki się u nas przyjęło) i że jest to najklasyczniejszy zklasycznych rock progresywny.
Jest to płyta tak wybitna, bowiemAnawa jako jedna z bardzo nielicznych grup rodzimej sceny progresywnejstworzyła własną, oryginalną odmianę rocka progresywnego, którą wskrócie można by nazwać krakowską. Jest to ten sam styl, któryzapoczątkował pianista, lider i kompozytor Anawy - Jan KantyPawluśkiewicz na dwóch pierwszych płytach Grechuty (zwłaszcza naKorowodzie). Styl łączący elementy rocka i kameralnej muzykiklasycznej z jazzem i (co najważniejsze) muzyką krakowskiej bohemy spodznaku Piwnicy pod Baranami. Tyle że na płycie Anawy w porównaniu dodwóch pierwszych albumów Grechuty jest zdecydowanie więcej rockowejekspresji. Ogromna w tym zasługa Andrzeja Zauchy - wokalisty, któryniejako zastąpił Grechutę w nowym projekcie Pawluśkiewicza. Powiedzmyto sobie wprost - Zaucha nie był wizjonerem czy osobowością artystycznąna miarę Grechuty, natomiast w aspekcie stricte wokalnym bije Grechutęna głowę i to w każdym elemencie: skali głosu (ogromna), możliwościinterpretacyjnych (jazz, blues, soul, rock, nawet quasi-opera),techniki śpiewu. Na Anawie Zaucha śpiewa nieco inaczej niż na nagranymdwa lata wcześniej albumie Dżambli (świetnym!) - mniej soulowo, abardziej klasycznie, co doskonale pasuje do stylu Anawy.
Co dosamej muzy - na płycie znajduje się 11 utworów - jak na progowestandardy dość krótkich, bo średnio 4-5 minutowych. We wszystkich(niemal) mamy do czynienia z niezwykłą fuzją elementów prog-rocka,któremu najbliżej do estetyki King Crimson z debiutu, z jedynymi wswoim rodzaju, krakowskimi, piwnicznymi klimatami. Z tym że wniektórych numerach na pierwszy plan wysuwają się zdecydowanie elementyprogowe, a w innych chowają się one nieco w tle, ustępując miejscaPiwnicy. Do pierwszej kategorii należy bezwzględnie zaliczyćkompozycje takie jak: Człowiek miarą wszechrzeczy -zapierającą dech w piersiach, ogromnie podniosłą pieśń (do tekstu,który stanowi fragment z sumeryjskiego eposu o Gilgameszu)spowinowaconą z utworem tytułowym z In The Court Of The Crimson King(zwłaszcza w partiach chóralnych). Anawa nie byłaby jednak sobą, gdybynie wzbogaciła karmazynowego odcienia innym kolorem. Otóż w utworze tymwystępuje jeden bardzo charakterystyczny interwał (bodaj kwarty), którynadaje jej klimat podobny do pieśni śpiewanej w filmie Faraon ( O tyktóry& itd..). Widać z braku przekazów o muzyce sumeryjskiejPawluśkiewicz postanowił się posłużyć muzyką egipską, aby oddać klimatodległej starożytności. I udało mu się to doskonale. W tej samejprogowej kategorii mieszczą się też: Abyś czuł -jazz-rockowa piosenka z kapitalnymi improwizowanym partiami smyków icudownymi, quasi-orientalnymi, żeńskimi wokalizami w wykonaniuwiolonczelistki grupy - Anny Wojtowicz; Uwierz w nieznane, w którejpo stricte klasycznym wstępie smyczków niczym z kwartetów smyczkowychDworzaka, następuje pyschodelia pełną mordką (odjechane partieskrzypiec i gitary, etniczne bębny, naturalistyczno-surrealistyczneodgłosy jak z Floydów z Barretem); oraz Ta Wiaradynamiczna, chybka jazda na łeb na szyję w 8/8- z bardzo ekspresyjnymśpiewem Zauchy na początku (tutaj najbardziej zbliża się do soulu),ostrymi (niemal hard-rockowymi!) solami elektrycznej altówki i elekskrzypiec w środku, oraz awangardowym, preparowanym fortepianem wfinale.
Natomiast utwory, w których królują elementy krakowskie to: Stwardnieje ci łza- typowo kabaretowy numer w nieco jarmarcznym, skocznym metrum- 2/4, zniemal cyrkową instrumentalną kodą (powtarzany do znudzenia motywtrąby); Kto wybiera samotność - otwierająca album miniatura zaśpiewana a capella do opartego na kunsztownych anaforach tekstu Ryszarda Krynickiego; Widzialność marzeń - łagodna, relaksująca piosenka, którą wyjątkowo zaśpiewał Pawluśkiewicz, a nie Zaucha; oraz, last but not least, Będąc człowiekiem - urzekająca baśniową, oniryczną nastrojowością ballada (cóż za melodia!) z hejnałowym, wawelskim solem trąbki w środku
Są też dwie kompozycje, które lokują się jakby pośrodku obydwukategorii - dwie podniosłe pieśni cudownej urody - w zasadzie progowe,ale pozbawione partii instrumentalnych, przez co nie można ich zaliczyćw pełni do pierwszej grupy. To spopularyzowana przez Grzegorza Turnaua Tańcząc w powietrzu (wielu zapewne zna ten utwór, ale niewielu wie, że to właśnie numer Anawy nie Turnaua !) oraz Kto tobie dał- kolejny quasi-crimsonowski song a'la tytułowy numer z Posejdona -z fenomenalnym śpiewem Zauchy (aksamitny głos jakiego nie powstydziłbysię Greg Lake) i smyczkami imitującymi melotron (niesamowite odwrócenieról!)
No i na koniec zostawiłem jedyny utwór, który jest, nie bójmy się tego powiedzieć, popowy. To kończący album:Nie przerywajcie zabawypomyślany pewnie jako relaksująca, wesoła koda po kilkudziesięciuminutach patosu, liryzmu i poezji. Pomysł niby fajny, wykonanie w sumieteż, ale... Oparty na latynoskich rytmach przebojowy utwór sam w sobienie jest zły, ale w kontekście tego albumu, brzmi jednak za bardzofestynowo i przyziemnie. Jest to bezwzględnie najsłabsza kompozycja napłycie i dobrze, że jest ostatnia, bo nie ma musu jej słuchać.
Typowego zakończenia nie będzie, bo i tak recenzja wyszła mi dłuższaniż planowałem. Będą za to dwie wiadomości- jedna dobra i druga zła.Zacznę od dobrej - to arcydzieło doczekało się kompaktowej reedycji.Natomiast zła jest taka, iż jedyna reedycja CD Digitonu z 93 roku jestod wielu la niedostępna i nieprawdopodobnie ciężko ją dostać, a jeślijuż to za ogromne pieniądze (sam zapłaciłem półtora roku temu 200 zł!).Ale jest na to rada - sprzedać wszystkie płyty Quidam, Collage iRiverside, które się posiada, a za uzyskane pieniądze kupić właśnieAnawę...'