u mnie Lou Reed właśnie i jego chyba najbardziej kontrowersyjna płyta: Metal Machine Music (1975) - nie mająca z klasycznym rockiem nic wspólnego- to muzyka pełna zapętlonych dźwięków gitary i przeróżnych zgrzytów i pisków- chwilami jej słuchanie rzeczywiście może niewprawionemu uchu przynieść duży dyskomfort- mnie ten album się podoba choć nie wracam do niego za często- momentami wydaję mi sie że w kilku miejscach Reed poszedł chyba za daleko z eksperymentami- choć oczywiście należy docenić klimat całości i intrygujący pomysł na muzykę- polecam Ceizuracowi aczkolwiek nie mam pewności że mu się spodoba Tercero nie polecam bo pewnie i tak już to zna
Nie jest to dzieło epokowe, ale dobrze się słucha. Jedną taką płytę można popełnić choćby dla jakiegoś odświeżenia samego siebie (może żeby się trochę od-popowić
Przypomina mi to zabieg "Electronic Sound" Georga Harrisona z 1969.
Dla kogoś kto lubi taką "avangardę"
Czytałem onegdaj anegdotę, że Lou zrobił to na złość wytwórni RCA, której był winien kolejny album (więc zapodał im dwie płyty sprzężeń).
tak było- Reed wtedy fascynował sie free jazzem spod znaku Ornette'a Colemana i wytwórnia wpadła w panikę jak usłyszała Metal machine music
u mnie:
Lou Reed - Sally can't dance (1974) - choć płyta odniosła w USA spory sukces osiągając 10 miejsce na liście Billboardu, nie jest to dobry album- chyba nawet najgorszy w dyskografii artysty- wypełniony miałką i pretensjonalną muzyką w klimacie soulowo-funkowym- ponoć taką właśnie plytę zażyczyła sobie wytwórnia RCA i Reed musiał się do tego przystosować- stąd pewnie jego zemsta na MMM- ratuję się tutaj właściwie tylko jedno nagranie: mroczne, gitarowe Kill your sons- opowieść inspirowana elektrowstrząsami jakim poddawany był nastoletni Lou w ramach prób "wyleczenia" go z biseksualizmu
Lou Reed - Rock 'n' Roll Animal (1974) - czyli koncertowy album Reeda z okresu wydania Sally can't dance- znakomity portret artysty, szczególnie że pojawiją się tutaj tez Velvetowe klasyki: Heroin, White Light/White Heat i Rock & Roll