"Rock Bottom" to oczywiście niesamowita muzyka i najlepszy album Wyatta [może również ze względu na okoliczności powstania], ale pisząc "nie zbliżył się do poziomu" krzywdzisz moim zdaniem "Shleep" czy uwielbiany przeze mnie "Cuckooland", którym nie można chyba wiele zarzucić. To ważne, że Robert potrafi nadal nagrywać niesamowite muzycznie i nastrojowo albumy, nie rozmienia się na drobne i wydaje [choć rzadko i nieregularnie] naprawdę dopracowany i wyczerpujący materiał.
,,Shleep'' i ,,Cuckooland'' to albumy , które także bardzo lubię ale , nic im nie umniejszając, to nie są już rzeczy na poziomie ,,Rock bottom''. Brakuje im tej siły wyrazu oraz swoistej iskry geniuszu. Ponadto nie są także tak równe jak opus magnum Roberta. Na mojej liście jego najlepszych płyt to miejsca 3 i 4. Na drugim stawiam debiut Wyatt'a ,,The end of an ear'' (1970) - jeden z najbardziej oryginalnych albumów w dziejach muzyki rockowej , jeżeli chodzi o użycie i aranżację partii wokalnych, choć słowo muzyki rockowej jest tu mocno nieprecyzyjne, mnóstwo tam bowiem odniesień do jazzu nowoczesnego i awangardy.