No to ja niestety będę musiał się wyłamać z tego zachwytu nad tym albumem i to bynajmniej nie z przekory. Poznałem ten album jeszcze w wersji 1 cd kupionej w ciemno jakieś 17 lat temu i od razu ewidentnie mi nie podeszła. W przeciwieństwie do wszystkich wcześniejszych płyt (wyjątkiem jest ,,Quiet zone..'' , które wydało mi się przeciętne z różnych względow , ale to już zupełnie inny temat). Po latach wróciłem do ,,Vital'' ponownie i ... reakcja była analogiczna. Oczywiście wszystko sprowadza się do kwestii subiektywnych, bo przecież nie jest to zwrot w kierunku komercji , po prostu dla mnie jest to w sensie stylistycznym wolta niekorzystna.
Co mi nie odpowiada :
- rażący brak organów Bantona i saksofonu Jacksona (wprawdzie wystąpił on na tym koncercie , ale z powodu problemów technicznych jego partie nagrały się w szczątkowej postaci - na magnetofonie 24 ścieżkowym partie Jacksona były tylko na jednej ścieżce , która się nie nagrała i Evans musiał dokonywać cudów w czasie miksu , aby jakoś to zabrzmiało dokonując różnych edycji ścieżek , gdzie było slychac trochę dzwięki saksofonu)
- uproszczenie aranżacji nie wpłyneło korzystnie na muzykę , mimo wszystko brzmi to mniej oryginalnie , zagubiło się to niepowtarzalne brzmienie , duch eksploracji sonorystycznych , czasami zespół ociera się mocno o taki typowy rockowy mainstream , co w wypadku VDGG nie musi być zaletą
- brzmienie surowe , kostyczne , jak dla mnie zanadto monochromatyczne , brakuje różnych odcieni i smaczków sonorystycznych , które występowały w składzie klasycznego kwartetu
- nie podzielam zachwytu nad koncertowymi ,,Pionierami'' - wersja koncertowa została pozbawiona tej natchnionej kosmiczno - psychodelicznej aury , brak jej wysublimowania brzmieniowego i aranżacyjnego , utwór o takiej tematyce przerobiony na wersję zgoła nowofalową to jakby pozbawienie go skrzydeł fantazji i ekstrawagancji , która występowała w oryginale , zanadto przyziemne
- skrzypek Graham Smith nie do końca pasuje do tego składu , jego gra jest , jak na mój gust , zanadto eklektyczna i staroświecka ( dobrze słychać to szczególnie na ,,Quiet zone..'')
- 1978 rok to czasy apogeum popularności nowej fali , to rodzi jednak mimo wszystko pewne wątpliwości , czy ta wolta stylistyczna zespołu nie była jednak po części aktem konformizmu , pamiętam oczywiście o prekursorskim ,,Nadirze'' sprawa jest dośc delikatna , pewien osad jednak pozostaje
- z całym szacunkiem dla nowych kompozycji na tej płycie - według mnie są one o klasę gorsze od tych z lat 1969-1976
- Grzegorz Kszczotek w ,,Tylko rocku'' wycenił ten album na 3 1/3 i w gruncie rzeczy podzielam jego zdanie