Aktualności:

vdgg.art.pl - całkiem niezła polska strona o VdGG i PH

Menu główne

King Crimson w Polsce!

Zaczęty przez ceizurac, 25 Listopad 2015, 13:06:53

Poprzedni wątek - Następny wątek

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Hajduk

Cytat: LukaszS w 19 Czerwiec 2018, 15:56:37
Dłuuugiii ten sen... ;-)
Spędziłem ponad około 36 godzin bez snu od 5:40 17.06 do 18:00 18.06... i mam już swoje lata (45). Pozwólcie mi dojść do siebie...

Polset

Cytat: Hajduk w 19 Czerwiec 2018, 16:46:39
Cytat: LukaszS w 19 Czerwiec 2018, 15:56:37
Dłuuugiii ten sen... ;-)
Spędziłem ponad około 36 godzin bez snu od 5:40 17.06 do 18:00 18.06... i mam już swoje lata (45). Pozwólcie mi dojść do siebie...

Wiem coś o tym. Dochodź do siebie Grzegorzu :)
I cieszę się że jestem sam. Samotnie łatwiej myśleć i łatwiej tańczyć kiedy już poumierają wszyscy"

Hajduk

The dream is over...
Pora przelać kilka impresji z niedzielnego koncertu King Crimson w Krakowie (17.06.2018 roku).
Nie będę ukrywał, że była to dla mnie szósta okazja by zobaczyć mój ulubiony zespół na żywo, choć obecny skład, z racji wokalisty i nastawienia na "historyczny" repertuar , niekoniecznie należy do moich ulubionych. Jakoż możliwość spędzenia dwu godzin z grupą muzyków kierowanych przez Roberta Frippa nie zdarza się co dzień, nie mogłem odpuścić sobie takiej okazji (jak dobrze wiecie, koncertów w Polsce w ramach tej trasy było sześć, więc wystarczyło się wybrać przynajmniej na jeden z nich).
W tygodniu  poprzedzającym koncert w ramach "przygotowań"  "odświeżyłem" sobie znajomość dwu koncertówek ("Radical Action (tu Unseat the Hold Of Monkey Mind)" i "Live In Chicago") - by ocenić zdystansowanym uchem potencjał artystyczny formacji i przyswoić w końcu perkusyjne miniatury (typu "Devil Dogs" czy inne "Banshee Hassle"). Ze zdziwieniem zauważyłem, że tych płyt (w sumie 5 krążków) słucha mi się znacznie lepiej niż przy pierwszym z nimi zetknięciu. Maniera Jakkszyka nadal drażniła, ale za to zwróciłem uwagę na precyzję wykonania i pojawiającą się czasami brawurę w grze poszczególnych muzyków. Co więcej, Jakko przekonał mnie jako gitarzysta, a niektóre partie Collinsa (no może poza riffem w podkładzie "VROOOM") przyprawiały o dreszcze (przyjemności, oczywiście). Dwa lata temu w Zabrzu miałem już przyjemność doświadczyć już koncertu w siedmioosobowym składzie, więc tym razem interesowało mnie również jakie rozwiązania aranżacyjne zastosują jako oktet (z Billem Rieflienem jako klawiszowcem). Wiele światła na tę kwestię rzucało "Live In Chicago", które okazało się bardzo interesującym zapisem obecnych możliwości grupy. Pozostała  jeszcze niepewność które utwory z bogatego repertuaru zagrają w trakcie niedzielnego koncertu. Tym razem po raz pierwszy na żywo miałem doświadczyć "One More Red Nightmare", "The Last Skirmish" ze suity "Lizard", "Moonchild", "Islands" i "Radical Action 3" (to zupełnie nowy kawałek). Pozostałe - w różnych składach osobowych  - słyszałem już na koncertach w latach 1996, 2000 (dwa koncerty), 2003 i 2016...
Sala ICE, nowoczesny budynek usytuowany na brzegu Wisły naprzeciwko dzielnicy Kazimierz, okazała się mieć akustykę przystosowaną do muzyki granej przez duże składy orkiestrowe. Dobiegający z głośników "soundscape", który towarzyszył fanom w trakcie zajmowania miejsc na sali brzmiał znakomicie. Nie za głośno, nie za cicho... Za to poziom hałasu wydawany przez ośmioosobową bestię okazał się rozczarowaniem. Dla moich uszu było za głośno. W trakcie "Pictures Of A City" partie Frippa były ledwo słyszalne, saksofon Collinsa tonął w masie "huku" wydobywanego przez resztę muzyków, a quasimellotronowej zawiesiny generowanej przez Riefliena nie dało się wychwycić. Widzisz, że dotyka instrumentu, ale co się z niego dobywa - nie odgadniesz. W trakcie pierwszej części brzmienie uległo nieznacznej poprawie (wysunięto do przodu wokal Jakko, gitarę Frippa, ale Bill wciąż pozostał niesłyszalny, na szczęście na klawiszach grywał czasem również Robert i Jeremy). W drugiej połowie proporcje zostały poprawione, a poziom dźwięku obniżony. Aczkolwiek - wciąż było głośno. Nawet jak na standardy koncertu rockowego. Podobno jest to podyktowane, tym, ze trzech perkusistów jest tak hałaśliwych, więc aby dało się usłyszeć inne instrumenty poziom głośności z głośników musi osiągać powyżej 100 dB. Nie jestem przekonany. I wcale nie dlatego, że trzech perkusistów potrafi grać bardzo mocno. W 1996 roku było ich co prawda jedynie dwóch - ale muzyków na scenie sali Kongresowej sześciu - i w trakcie koncertu zdziwiło mnie, że był on relatywnie cichy. No cóż - czasy i składy się zmieniają. Poziom hałasu - również.
Zaczęli od perkusyjnego tria "The Hell Hounds Of Krim". Mastelotto, Stacey i Harrison "porażają" precyzją, humorem, polotem, muzykalnością i dyscypliną. Perkusistom udaje się połączyć przeciwieństwa. W tej krótkiej miniaturce wszystko sprawia wrażenie, że jest jednocześnie improwizowane i ściśle zakomponowane. Trudne i wymyślne rytmicznie - a mimo to grane "lekko", bez wysiłku. I dotyczyć to będzie właściwie większości wykonanych utworów - rozpiętych między partiami aranżowanymi i swobodnymi "odjazdami", tak jakby połączyć partytury grane przez orkiestrę z jazzowymi improwizacjami. Wszystko pod kontrolą Frippa - który, co trzeba przyznać, gra coraz mniej - ale jego partie są dopełnieniem całości, ostatnim, mistrzowskim pociągnięciem pędzla. Ośmioosobowy skład - to, instrumentalnie, bestia. która nie bierze jeńców. Muzycy wiedzą co i jak mają zagrać, a wykonywanie skomplikowanych kompozycji sprawia im przyjemność i satysfakcję. To nic, że czasem gdzieś się pogubią (Fripp w Larks' Tongues In Aspic II" czy Levin w "Starless"). To jedynie dodaje całości uroku. I Ludzkiego wymiaru.
W "Pictures Of A City" zachwycili mnie swobodnym potraktowaniem drugiej części środkowych partii kompozycji (to ta tuż przed powrotem ostatniej zwrotki), z ciekawym solem Frippa i Collinsa. "Neurotica" uległa w sporej części przearanżowaniu stając się ćwiczeniem rytmicznym na trzech perkusistów z dodatkowymi instrumentami obligato - a Jakkszyk jako gitarzysta udanie zastąpił Adriana B. Trochę mniej fortunnym okazał się pomysł zastosowany w "Indiscipline".  Jakko odśpiewał je unisono z Tonym Levinem. "Podoba mi się" wykrzyczane na końcu to niby miły gest, a jednak traci prozodię i wieloznaczność angielskiej frazy "I like it!" (co w odniesieniu do opowieści żony Belew o tworzonej przez nią rzeźbie literalnie jest trafne, ale I like it, znaczy również "lubię to" - tak jak i my lubimy i podoba nam się "Indiscipline"). In minus wskazałbym jeszcze "Epitaph" i "Islands". Pamiętny przebój z debiutu, mimo że tak wyczekiwany przez polską publiczność w tym składzie na żywo się nie sprawdza. Wydaje mi się zbyt zrośnięty z King Crimson z 1969 roku i interpretacją wokalną Grega Lake'a. Nie pomaga tu ani zwarta kompozycja - właściwie niewielkie pole do improwizacji ma tu Mel Collins w części "March for no Reason", z czym sobie doskonale poradził - ani patos partii wokalnej , w której Jakkszyk poległ zupełnie (tym bardziej, że wymaga to bardzo siłowej artykulacji, w czym nie jest najlepszy). Znacznie lepiej poszło mu w tytułowym utworze z czwartej płyty (w pierwszej części tej pięknej pieśni bardzo się wzruszyłem, ale resztę "położyła" partia saksofonu Collinsa zatracająca o smooth jazz - tu mam wrażenie, że lata praktykowania jako muzyk sesyjny zrobiły złą robotę. Zauważyłem, że Jakkszyk nieźle sobie radzi z partiami Boza Burrella i Gordona Hasskela. Jeśli śpiewa prosto, bez emfazy, melizmatów i "soulowania" i nie wymaga to siłowego sposobu wydobywania głosu, okazuje się bardzo sprawnym wokalistą. Na przykład w "Cirkus", który to utwór wypadł ZNAKOMICIE, zagrany z pełną mocą i przekonaniem - wtłoczył w fotel. "Last Skirmish" również, aż prosiło się o "Prince Rupert's Lament". Nie mówiąc o "Dawn Song" i "Bolero". Może kiedyś doczekamy zagrania całej suity "Lizard". Tym razem zaoferowano nam jedynie krótki fragment. "The Letters" zostało okraszone w środkowej części atonalnym atakiem Collinsa i Frippa (czego należało się spodziewać). "Red", "Larks' Tongues In Aspic 2, 4 i 5" zostały bardzo zrytmizowane i zdyscyplinowane - tutaj w pełni słychać było potencjał tego składu i doskonałe stopienie w jeden organizm. "Larks' Tongues In Aspic Part 5" to kompozycja wcześniej znana pod tytułem "Level 5", grupa postanowiła powrócić do pierwotnej nazwy. I tu znów brawa dla Jakkszyka - bo słuchając "LTIA 4", "LTIA 5" czy "The ConstrukCtion of Light" w ogóle nie brakowało mi Adriana Belew (choć to też zasługa wybornych solówek Collinsa). "Level 5" został wpleciony w sekwencję "Radical Action III (bardzo ciekawy, metalowy nowy numer)" - "Meltdown" - "Radical Action II" - "Level Five" poprzedzoną "Suitable Gounds For The Blues" (z nowym wstępem na fortepianie w wykonaniu Stacey'a). "Radical Action 3" to kompozycja instrumentalna przypominająca połączenie "Radical Action 2" z "LTIA 2" (proszę o więcej takich numerów!). Pierwszą część koncertu zakończyło "One More Red Nightmare" - to wykonanie mimo usilnych starań trzech perkusistówc(choć robią co mogą) nie może się równać z wersją studyjną z jednym Brufordem. Za to Collins z powodzeniem dorównuje (a może przewyższa) Iana MacDonalda. W drugiej części (oprócz wspomnianych przeze mnie utworów) usłyszeliśmy też delikatne "Moonchild", niestety "przedobrzone" przez Jakkszyka, ale zwieńczone dwoma kadencjami, Levina na kontrabasie i Stacey'a na "fortepianie". Następujący zaraz po nich "The Court In The Crimson King" był jak najbardziej logicznym posunięciem. I jak do miejsca "Epitaph" w repertuarze obecnego składu mam olbrzymie zastrzeżenia, to tytułowy utwór z debiutanckiego albumu broni się koncertowo również w roku 2018. Nie, bym miał chwalić obecnego wokalistę - bo to wciąż nie jego bajka - ale dwie wstawki instrumentalne dają większe pole do popisu Melowi Collinsowi , co ten znakomicie wykorzystuje.
Na finał dostaliśmy jedynie jeden bis - "Starless" (choć zaplanowany był również "21st Century Schizoid Man"). Rezygnację z wykonania "Schizofrenika" Piotr Kosiński tłumaczy tzw. "godziną policyjną" - zespół musiał zakończyć koncert najpóźniej punkt 23:00 (i tak się stało). "Fotografów" na widowni było niewielu, aczkolwiek zdarzyło się kilku takich kretynów (jeden siedział w drugim rzędzie i nawet dwa razy podchodziła do niego ochrona), a przy wyjściu na bis Fripp pogroził ręką jednemu z delikwentów zabierających się do robienia zdjęć.
W "Starless" w momencie pojawienia się riffu gitary basowej scena została zalana czerwonym światłem i niepostrzeżenie zamieniła się w spowitą krwistoczerwoną przestrzeń. Prosty, wizualny efekt - ale o bardzo dramatycznym, teatralnym wydźwięku (przyznaje, że robi to wrażenie - tym bardziej, że zespół znany z eksperymentów na polu oświetlenia na koncercie u zarania swoich dziejów, tym razem zrezygnował z tego aspektu). Za to "Starless" wypadło bardzo przekonująco.
Na koniec pokuszę się o bardzo emocjonalny akapit, więc proszę o wyrozumiałość.
Myślę, że niektórzy forumowicze mogą poprzestać na tym co napisałem powyżej.
Przez cały czas trwania koncertu myślami byłem przy moim Najblizszym Przyjacielu, który wraz ze mną (moim bratem i oboma siostrzenicami) miał być na tym koncercie. Niestety z bardzo ważnych przyczyn nie mógł w nim uczestniczyć. W trakcie "Epitaph" (i kilku innych "klasyków") miałem łzy w oczach, bo wiedziałem, że jest ktoś kogo zabrakło, kto miał być tam razem z nami i przeżywać spotkanie z muzyką King Crimson. Kto towarzyszył mi i mojemu bratu na wszystkich poprzednich koncertach naszej ulubionej grupy.
Może kiedyś... gdzieś...  jeszcze raz...

ceizurac

Dzięki za tę wyczerpującą relację.
There's the thing, hold it close.
You had your fling. You laid your ghosts.

Time to leave, close the door.
You can't believe you wanted more,
more or less, al for the best
in the end it's al behind you.

There's the thing, for all you know
it's time to let go.

Sebastian Winter

What can I say when, in some obscure way,
I am my own direction?

Hajduk

Trochę chaotyczna. Koncert mi się podobał - ale jak widzicie, z zastrzeżeniami.

LukaszS

Warto było poczekać , chaos z którego rodzi się melodia to kwintesencja stylu King Crimson, dopasowałeś się.
There is so much sorrow in the world,
there is so much emptiness and heartbreak and pain.
Somewhere on the road we have all taken a wrong turn...
how can we build the right path again?

Hajduk

A może ktoś jeszcze by się podzielił swoimi wrażeniami?

ceizurac

KC znowu w Polsce:
https://muzyka.dziennik.pl/koncerty/artykuly/589393,king-crimson-warszawa-koncerty.html

26.06.2019 WARSZAWA - Teatr Roma, 20:00
27.06.2019 WARSZAWA - Teatr Roma, 20:00
There's the thing, hold it close.
You had your fling. You laid your ghosts.

Time to leave, close the door.
You can't believe you wanted more,
more or less, al for the best
in the end it's al behind you.

There's the thing, for all you know
it's time to let go.

LukaszS

Dzień później jadę na koncert Diany Krall więc tym razem odpuszczę koncerty KC
There is so much sorrow in the world,
there is so much emptiness and heartbreak and pain.
Somewhere on the road we have all taken a wrong turn...
how can we build the right path again?