Relacja - Peter Hammill, Berlin – Quasimodo, 27 maja 2018

Zaczęty przez Sylvie, 21 Sierpień 2018, 03:58:06

Poprzedni wątek - Następny wątek

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Sylvie

Oto relacja Roberta Błaszaka z ProRadia, który uczestniczył w berlińskim koncercie PH z 27 maja 2018.
Tekst zamieszczam za zgodą autora.


FROM THE TREES TO KANTSTRASSE

Peter Hammill, Berlin – Quasimodo, 27 maja 2018

Autobus wypluł mnie na ZOB (Zentral Omnibus Bahnhof). Zaplanowałem spacerkiem przejść wzdłuż ciągnącej się równoleżnikowo ponad 3 km ulicy Immanuela Kanta, gdzie miał zaśpiewać Pan Głos. Najpierw jednak przeszedłem przez niewielki (przykładając wrocławską skalę) park ze zdewastowanym jasnozielonym sprayem miejscem pamięci poległych w I wojnie światowej. U nas rozbierają pomniki poległych żołnierzy Armii Ludowej... Degradacja szacunku i pamięci o ofiarach czasów strasznych. Obok, nad stawem – czy może bardziej niewielkim jeziorem – stoi niezwykle wybujały platan. Jego obwód pnia na pewno przekracza 6-7 m, a konary są tak fantazyjnie powykręcane, jakby w bólu przyszło drzewu patrzeć na dziejowe zawieruchy... From The Trees... taki tytuł ma najnowsze dzieło Pana Głosa...

Na azymut – pamiętając ekran z GoogleMaps pokazujący plan Berlina i lokalizację klubu, w którym mam się spotkać z najważniejszym dla mnie Artystą – doszedłem do wspomnianej w tytule Kantstrasse...

Filozofowi nawet nie śniło się, że na ulicy jego imienia znajdzie się miejsce na przegląd kuchni z całego świata: smaki tajwańskie, tajskie, chińskie, japońskie i indyjskie przeplatają się tu z bliższą nam kuchnia włoską, hiszpańską, grecką czy arabskim falaflem – oczywiście pełno tureckich dönnerów. Jest restauracja paryska i bałkańska.

Kant nie wiedział również, że kiedyś pseudofilozofia będzie chciała unicestwić całe narody, by zapanować nad światem. Niewielu z przechodzących ulicą ludzi wszystkich ras i wyznań depczących chodnik, dostrzega wmurowane weń mosiężne wytrawione tabliczki z nazwiskami dwu zamordowanych ofiar Holocaustu. A przecież obie tu mieszkały, były berlinkami, obywatelkami stolicy wielkiego państwa w środku cywilizacji, w środku Europy. Państwa o wielkiej przecież kulturze, tradycjach, myśli, nauce, w którym jednak w zdumiewający sposób i niebywale skutecznie, po kilku prostych, populistycznych zabiegach powstało coś, czego zasady i skutki wprowadzenia w życie chorej ideologii nie mieszczą się w mojej 50-letniej głowie. I chyba nie zmieszczą się nigdy...

,,Humanity we must rise above / In the name of all faith and hope and love..." – zaśpiewał, a raczej wykrzyczał Peter Hammill na koniec płyty "Still Life" grupy Van der Graaf Generator z 1976 roku.

Kamienice w stronę centrum coraz bogatsze, wykwintnie udekorowane. Knajpki powoli przechodzą w eleganckie restauracje. Przechodzę ostatnie skrzyżowanie – za nim restauracja i klub – cel mojego spaceru. O czym zaśpiewa dziś Mr Voice?

Klub nazywa się Quasimodo – ani piękny w środku, ani brzydki na zewnątrz... dość zwyczajny. Ten tekst piszę czekając w ogródku restauracji na posiłek – niezbędny po podróży. Okazuje się być nim wielki hamburger o smaku... kebabu. Nie jest tak źle, lubię kebab... Ale ciemne piwo Erdinger – wyborne. Lubię ciemne piwa. Rozjaśniają umysł...

A do występu Artysty, który za chwilę – jasny umysł jest niezbędny. Bo poetyka tekstów trudna, muzyka skomplikowana z mocnym, emocjonalnym przekazem.

To będzie drugi koncert Petera Hammilla w Quasimodo – pierwszy odbył się wczoraj. Po chwili rozmowy z ciemnoskórym kelnerem dowiaduję się, że słyszał wczoraj 3 utwory, ale to nie jego klimaty. Ale za to – gdy dowiedział się skąd przybyłem – nieco bez związku z tematem koncertu, pospieszył donieść mi, że samotna atrakcyjna kobieta siedząca przy sąsiednim stoliku też jest z Polski. Jednak, gdy spojrzałem na nią, okazało się, że zawzięcie coś pisała – podobnie zresztą jak ja. Postanowiłem chwilowo nie przeszkadzać... Okazało się jednak, że jest tutaj w innym celu, bo na koncert nie weszła.

No ale już czas, by zejść do klubu. Zaskoczyła mnie jego kameralna sala i niewielka scena. To nie klub, a klubik. Pomyślałem, że w kilkumilionowym mieście, stolicy wielkiego kraju koncert takiego Artysty jak Hammill powinien zebrać większe audytorium. Tym bardziej, że w pamięci mam niezapomniany występ Petera w wypełnionej sali Filharmonii Pomorskiej w Bydgoszczy z 1995 roku. A tu taki mały klubik... Nie było nas więcej jak 100 osób. Ale ja się cieszę z tego, odbiór koncertu będzie bardziej intymny, a i może będzie szansa porozmawiać z Głosem.

Kilka rzędów krzesełek, wszystkie zajęte. Na stojąco, ale z piwem w ręku. Żadnej fosy, ochroniarzy, etc. Wśród publiczności przegląd języków – wyławiam tuż obok słowa po polsku – okazuje się, że jest z Polski kilkunastu fanów, jeden z nich pokazuje mi na smartfonie setlistę wczorajszą. To też musiał być przepiękny wieczór... Peter Hammill umyślił sobie zagrać w Niemczech 6 koncertów w 3 miastach. W każdym z dwu koncertów miał być inny zestaw utworów. A więc tego, co mi pokazał kolega dziś nie usłyszę, ale przy tak obszernym dorobku żadna to strata – Peter mógłby grać 50 i więcej koncertów, i żaden utwór mógłby się nie powtórzyć, a każdy występ byłby niezapomniany. Widzę po tej liście, że to nie jest czysta promocja najnowszego albumu, lecz koncert przekrojowy. Bo Peter na swojej stronie zapowiedział, że okazją do tej trasy jest rocznica – 50 lat działalności scenicznej Hammilla.

Wreszcie na scenie dziarsko pojawił się On. Choć na twarzy widać wiek, to pod względem witalności wskoczył całkiem młody człowiek. I zaczęło się... a piękniej nie mogło, bo dokładnie tak, jak we wspomnianym koncercie bydgoskim od My Room. I stanął mi przed oczyma Tomek Beksiński i jego wzruszenie, gdy zapowiadał wówczas występ swego idola. Wtedy i dziś genialny głos – wszystkie frazy dociągnięte – w ogóle nie słychać było bagażu tych 50 lat na scenie i 70 lat życia.

Zastanawiałem się podczas słuchania w czym tkwi poza głosem wyjątkowość tego Artysty. I chyba odgadłem: grając na instrumentach Hammill nie wygrywa pełnych linii melodycznych – często wystarczają mu 2 – 3 akordy – tylko są to te właściwe, poruszające słuchacza i wyzwalające emocje i uczucia wrażliwca. W duszy odbiorcy automatycznie odtwarza się cała melodia. To magia geniuszu.

I tak od pierwszych słów wyśpiewanych nisko ,,Searching for diamonds in the sulphur mine..." kolejne diamenty zaczęły świecić: Mirror Images, a potem Tenderness i rzadziej grany – jeden z niewielu skomponowanych we współpracy z innym muzykiem – Empire of Delight z przeuroczej płyty ,,As Close As This..." nagranej wyłącznie z akompaniamentem fortepianowym. Ale ten utwór współtworzył drugi absolutny geniusz – Keith Emerson. Tę fortepianową część występu zamknął utwór z najnowszej płyty – Reputation i Peter przesiadł się i wziął do ręki gitarę...

Zaczęło być jeszcze ogniściej. Najpierw Comfortable – normalnie zarejestrowany w bardzo rockowym składzie uformowanej w I połowie lat 80. K-Group. Potem cudna Shingle Song i tytułowy utwór z płyty ,,Skin" – również rzadko prezentowany przez Artystę na żywo. Jeszcze zabrzmiał starszy kawałek Rubicon z ,,Silent Cornera...", znakomita vandergraafowa La Rossa i ten gitarowy set zamknął się ostro wykrzyczanym ,,Waiting for the doctor to come", a więc utworem Patient.

I znów fortepian, przy którym Peter wykonał kilka nowszych kompozycji, a zakończył zasadniczą część koncertu cudowną, przejmującą interpretacją In The End z płyty ,,Chameleon In The Shadow Of The Night"... ta Muzyka ma już 45 lat...

Po oczywistych burzliwych oklaskach ponownie wbiegł na scenę, w ogóle nie zmęczony i na bis obdarzył nas piosenką A Better Time ujmującą w klamry album ,,X-My Heart". A po chwili usłyszeliśmy jeszcze jeden bis Your Time Starts Now i Peter się pożegnał wśród burzy oklasków...

Publiczność zaczęła się rozchodzić. Ale kilkanaście osób wiernie czekało... I wyszedł do nas, podpisywał płyty, pozował do zdjęć i każdy mógł z nim porozmawiać. Podziękowałem Peterowi za My Room – okazało się, że doskonale pamięta koncert bydgoski. Zapytałem o możliwość jego występu w Polsce, nie potwierdził, ale i nie zaprzeczył mówiąc, że bardzo chętnie przyjedzie do naszego kraju, wie, że ma w Polsce wielu fanów. Koniecznie więc trzeba go zaprosić – osoby i instytucje kulturalne niech staną na wysokości zadania, bo Artysta naprawdę ma na to ochotę.

I tak jeden z niezapomnianych wieczorów dobiegł końca...

Zaprzątnięty tymi emocjami poetycko-koncertowymi, nie zauważyłem kiedy znalazłem się z powrotem na ZOB-ie, gdzie przyszło mi poczekać kilka godzin na autobus do Wrocławia...

Robb, 27 maja – 25 lipca 2018 r.

Setlista 27.05.2018

Piano:

My Room (Waiting for Wonderland)

Mirror Images

Tenderness

Empire of Delight

Reputation

Guitar:

Comfortable

Shingle

Skin

Rubicon

Our Eyes Give It Shape

La Rossa

Patient

Piano:

Friday Afternoon

That Wasn't What I Said

The Descent

In the End

Encore:

A Better Time

2nd Encore:

Your Time Starts Now
Something makes me nervous,
something makes me twitch...

ceizurac

Dzięki za relację.
Nie ma co trzeba Petera sprowadzić na koncert(y) do Polski - choćby pod przymusem  ;).
There's the thing, hold it close.
You had your fling. You laid your ghosts.

Time to leave, close the door.
You can't believe you wanted more,
more or less, al for the best
in the end it's al behind you.

There's the thing, for all you know
it's time to let go.