Aktualności:

vdgg.art.pl - całkiem niezła polska strona o VdGG i PH

Menu główne

Jak się narodził punk rock.

Zaczęty przez ceizurac, 25 Listopad 2010, 17:28:46

Poprzedni wątek - Następny wątek

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

ceizurac

Firma fonograficzna Year Zero 7 grudnia ma wydać 2-płytową składankę "Dirty Water: The Birth of Punk Attitude", na której będzie "Nadir's Big Chance".
Kompilację opracował Kris Needs, jego też jest nota (może nic nowego nie wnosząca do tego co już wiemy, ale bardzo ciekawa) dotycząca Hammilla:

After the Feelgoods gritty boogie it might be thought that there couldn¹t be more of a contrast than the epic, intensely convoluted confessionals of Peter Hammill and gothic prog pioneers Van Der Graaf Generator but, again, these originators never intended to start any trends. Whereas Genesis started off as something genuinely engaging and adventurous, they
degenerated into MTV pap dominated by their drummer, who I¹ve never forgiven for his smug muso rudeness when I booked them for ten quid 40 years ago for the Aylesbury college dance. On the other hand, Peter Hammill was open and
friendly when I encountered him at a 1970 Van Der Graaf sound check at Friars and other times over the years, including interviews. Although Van Der Graaf and Hammill¹s solo albums could never be considered Punk in the classic sense, his music went further and deeper into the soul and psyche, while the music often seemed hellbent in creating the most terrifying infernal racket (although Hammill also produced moments of incredible melodic beauty). But 1971¹s mammoth terror-scape, ŒA Plague of Lighthouse Keepers¹ is still the most effective picture of mounting insanity yet committed to vinyl.
Being an avid Hammill follower since the early days, I remember the surprise when, seemingly inspired by Ziggy Stardust and Lou Reed, he created a new character for himself called Rikki Nadir. This nihilistic moniker presented Hammill as a new character on his fifth solo album, Nadir¹s Big Chance, a mirror shaded Œpunk¹ in black leather jacket. Released in February,
1975, he recorded the album shortly after deciding to reform Van Der Graaf, who¹d split a few years¹ earlier, which means he¹s backed by original members psycho- saxist David Jackson, keyboards flagellator Hugh Banton and drummer Guy Evans.
In the sleeve notes Hammill refers to, Œthe beefy punk songs, the weepy ballads, the soul struts¹ and his alter- ego as an Œanarchic presence¹, wielding a Fender Stratocaster to churn out Œdistorted three chord wonders and beefy punk songs¹ (while also containing some of his most heart-wrenching ballads). It¹s been said that this is the first use of the word Œpunk¹ in the UK. Even the Oxford English Dictionary says its first use in relation to music was January, 1976, which is somewhat off beam as it had been used in the US since the 60s, but Hammill was definitely in there early, also parodying a glam rock character. He temporarily abandoned reproducing his lyrics on the (monochromatic) sleeve, striving to also return to the simple mania of early rock ¹n¹ roll. When John Lydon did his landmark July 1977 Capital Radio show he played two
tracks from the album (ŒThe Institute Of Mental Health Is Burning¹ and tumultuous mental affray of ŒNobody¹s Business¹). Although I¹d seen John around for months and interviewed him by then, I had him down as more of a reggae man. This show shocked many but delighted a few kindred spirits who realised they weren¹t alone in liking his list of faves, including
Captain Beefheart, Can, Tim Buckley and Hammill; basically, the very same artists that I¹d been obsessed with for the previous ten years, thanks to John Peel. Introducing the songs, John said, ŒPeter Hammill¹s great. A true original. I¹ve just liked him for years. I¹m damn sure Bowie copied a lot out of that geezer. The credit he deserves, just has not been given to him. I love all his stuff.¹ Marvellous English super- fan Julian Cope is another long-term Hammill admirer, describing the title track we¹ve included brilliantly as, Œa ballistic tantrum¹. It is pretty spectacular; brass and guitar racket raring up against
lap steel overload, while Hammill howls and rages. You can hear some of John¹s later vocal acrobatics as Hammill proclaims in hoarse, rancid tones, ŒI¹m gonna scream, gonna shout, gonna play my guitar until your body¹s rigid and you see stars¹, or, ŒLook at all the jerks in their tinsel suits...I¹m gonna stamp on the stardust and scream till I¹m ill, if the guitar don¹t get
ya, the drums will. Now¹s my big break, let me up on the stage. I¹ll show what it¹s all about, enough of the fake, bang your feet in a rage, tear down the walls and let us out! We¹re more than mere morons, perpetually conned, so come on everybody, smash the system with the song, Smash the system with the song!¹
There's the thing, hold it close.
You had your fling. You laid your ghosts.

Time to leave, close the door.
You can't believe you wanted more,
more or less, al for the best
in the end it's al behind you.

There's the thing, for all you know
it's time to let go.

Kuba

#1
Świetnie, że tytułowy utwór się znalazł na tej kompilacji dokumentującej powstanie punk rocka. Oczywiście nie chodzi o sam byt na płytce, tylko o docenienie Hammilla jako jednego z prekursorów tej muzyki, bo nie da się ukryć, że w 75 roku nie było aż tylu muzyków (ile dwa lata później), którzy by pchnęli punk tak daleko. Wkład Petera jest niezaprzeczalny, pomimo tego, że z punk rockiem raczej nie jest kojarzony, co jest dla mnie wyczynem. Gdyby pH miał większe parcie na szkło, to jestem pewien, że media odważniej dawały by mu łatkę "prekursora", a kto wie czy by styl z "Nadira" nie rozwinął się, lub nie został kontynuowany na kolejnej płycie. Mimo ostrzejszych kompozycji na dalszych płytach, o kontynuacji raczej trudno mówić.

Nie da się też ukryć, że John Lydon rzucił nieco nowe światło na ten album. Zawsze następuje podobne odświeżenie gdy artysta na topie (jak wówczas z Pistolsami) wykonuje cover muzyka, który nie jest jakoś szerzej znany. Analogiczna sytuacja była z Budgie i Metaliką, gdy Ci wzięli na warsztat Bradfan. Jednakże dość trudno porównywać te przypadki, bo Metallica dała popularność Budgie, zespół odżył i został rozpoznawany znacznie lepiej niż wcześniej w różnych rejonach świata, a John Lydon wykonując (choć nie rejestrując na albumie jak to było z Metaliką) także dwa utwory takiego wybuchu popularności naszego mistrza nie spowodował, no ale rzecz jasna to było zaledwie kilkanaście miesięcy po premierze Nadira, a w przypadku Metaliki mowa o ponad dwudziestu latach.

Interesujące jest też jedno porównanie, Rikkiego Nadira i Ziggy Stardust'a. Obie płyty są świetne, ale jak dla mnie Ziggy Stardust nie ma zbyt wiele z punk rocka. Widać małe podobieństwo, wyimaginowanej postaci, być może to jakaś inspiracja była Hammilla, ale gdyby, to również Bowie przyznawał otwarcie, że "jarał" się Peterem.

Korzenie punku sięgają przełomu lat 60 i 70, nieco później David Bowie i Lou Reed gatunek bardziej uformowali, ale jak dla mnie to właśnie Hammill nadał "tej" ostrości i zadziorności. A co dalej to wiadomo... koniec lat siedemdziesiątych to bum punkowy, zmiatający art rocka ze scen, tabloidów i półek sklepowych.

Co do albumu zawsze mnie zachwyca jedna rzecz. Mianowicie kontrast (jakaś namiastka tego w okładce może i jest). Zarówno charakterystyczny styl i najważniejsze elementy Petera są tu zawarte (smutek i specyficzny rodzaj emocjonalności w Shingle oraz  Been alone so long), jak i coś, pewną nowość, czego Hammill nam tak dobitnie wcześniej nie pokazał, czyli ogólny czad (wszyscy dobrze wiemy gdzie). To powoduje, że album jednoznacznie kojarzony z punkiem nie jest i jednocześnie nie ma tu typowego, unoszącego się nad całością hammillowskiego pesymizmu znanego z wcześniejszych trzech płyt (jak z późniejszych, choćby Over).

Ideologia, punk(t) odniesienia Nadira nie jest też bez znaczenia, albo właściwie stanowi jego punkt widzenia. Nie tylko surowość, ostrość, bród muzyki, ale i  nihilizm, który wypływa mi litrami z niektórych kompozycji tego albumu idealnie mi pasuje do ducha punk rocka, buntu i pieprzeniem systemu. Trochę dziwnie, że zaraz potem, albo wcześniej, mamy klimaty romantyczne, ale taki jest ten album i taki Peter, nie zapomina kim jest, nie zapomina o własnej tożsamości.

Trzeba przyznać, że postać Rikki'ego Nadira ładnie barwi nam karierę Piotrusia (epizod nie tylko przykuwający uwagę), a sam album jest jednym z najbardziej różnorodnych pozycji w jego dyskografii, no i dźwięki -  ze względu na pomieszanie klimatów kompozycji trudna do jednogłośnego zaszufladkowania pod jeden rodzaj muzyki.

Dla mnie to idealny wątek na oficjalne pogaduchy o "Nadirze", bo niestety jeszcze chyba go nie ma ;).

(Aż sobie włączę :P).
How can I be free?
How can I get help?
Am I really me?
Am I someone else?

ceizurac

Nadir to jedna z moich ulubionych płyt Petera; taka do "słuchania" (czyli bez nadmiernego wydumania; bez jakichś "podtekstów") - bardzo "piosenkowa". Jak kiedyś puszczałem ją znajomemu (który słuchał głównie punk-rocka) to zauważył, że kilka piosenek (tytułowa przede wszystkim) to właściwie czysty punk; z czym trzeba się zgodzić. A że są tu przepiękne ballady (ech to "Shingle Song" z tym bardzo smutno-dołującym saksofonem i genialnym basem) to w ogóle nie psuje - a wręcz równoważy - całość albumu. I szkoda, że Hammill - później - już tylko raz powrócił do Rikki Nadira (singiel "Polaroid").
There's the thing, hold it close.
You had your fling. You laid your ghosts.

Time to leave, close the door.
You can't believe you wanted more,
more or less, al for the best
in the end it's al behind you.

There's the thing, for all you know
it's time to let go.

Hajduk

"Nadir's Big Chance" jest prawdopodobnie pierwszą brytyjską płytą, w opisie której (a mówię tu o komentarzu samego Petera) w odniesieniu do kilku kompozycji, które się na niej znalazły, użyto słowa ,,punk".
,,Wprowadzająca anarchię osobowość Nadira – tego głośnego, agresywnego, wiecznego szesnastolatka – na krótki czas przejęła nade mną zupełną kontrolę. Mogłem się jej jedynie poddać, co uczyniłem z radością, i grać stworzoną przez niego muzykę – hałaśliwe punkowe piosenki, płaczliwe ballady i soulowe wypełniacze." - napisał P.H. w notce na płycie.
Album ukazał się w lutym 1975 roku, a został nagrany w grudniu roku poprzedniego. Każdy kto zna tę płytę wie, nawet nie zapoznawszy się z komentarzem Hammilla, że nie wypełniły go jedynie utwory, które można zaliczyć do punk rocka. Jako punkowe kwalifikują się jedynie Nadir's Big Chance, Nobody's Business i Birthday Special.
Początki grupy Sex Pistols, powszechnie uważanej za najważniejszych przedstawicieli brytyjskiej pierwszej fali brytyjskiego punka, zespołu który rozpętał cały ten nurt i dał początkom nowej fali, to rok 1973, ale co ważne, Johnny Rotten (wtedy jeszcze Lydon) dołączył do Pistolsów w sierpniu 1975 roku. Pierwszy publiczny występ odbył się w listopadzie a dopiero rok później ukazał się pierwszy singiel ,,Anarchy in the U.K." Można śmiało przyjąć tezę, że te trzy kompozycje Hammilla wyprzedziły tak zwaną punkową rewolucję o dwa lata. Analizując kolejne wydarzenia – powstawanie kolejnych grup zainspirowanych Sex Pistols i wydawanie pierwszych dużych płyt (debiuty The Clash, The Stranglers i Sex Pistols) przyjmuje się powszechnie, że rozkwit punk rocka to rok 1977 (choć The Damned wydali swój debiut w 1976). Co pozwala nam śmiało powiedzieć, że Hammill był prekursorem stylu na dwa i pół roku przed jego rozkwitem.
Po raz pierwszy określenie punk rock pojawiło się w USA w połowie lat 60-tych, gdy po pierwszej podróży The Beatles do Stanów na początku 1964 roku zaczęły tam wyrastać jak grzyby po deszczu garażowe beatowe grupy. Taką muzykę, krytycy nazywali ,,śmieciowym" rockiem. Nie eksplorowałem tego nurtu, ale kiedyś słyszałem kilkanaście nagrań. Brzmiało to mniej więcej w stylu ,,Run Run Run" Velvet Underground (z ich pierwszej płyty). Oczywiście cała ta scena ewoluowała, dając początek amerykańskiej muzyce rockowej (amerykańska psychodela, folk rock, blues rock, country rock, hard rock i, oczywiście, kapele undergroundowe – MC5, The Stooges i Velvet Underground). Oczywiście nie był to taki punk rock, który poznaliśmy w następnej dekadzie.
Skoro została przywołana nazwa Velvet Underground – to trzeba opisać wpływ jaki ta formacja miała na rozwój muzyki rockowej. (Eno powiedział kiedyś: ,,W latach 60-tych niewiele osób słyszało Velvet Underground. Ale, każdy kto kupił ich pierwszą płytę założył później własny zespół."). Oczywiście formacja prowadzona przez Lou Reeda nie była grupą punkową, a raczej ,,undergroundową", która łączyła w swojej twórczości rocka psychodelicznego i folk rocka z pomysłami zaczerpniętymi z awangardowej twórczości amerykańskich minimalistów, z czasem ewoluując w stronę bardziej konwencjonalnego rock'n'rolla (płyta ,,Loaded"). Ale szorstkie, pełne dysonansów, lo-fi brzmienie było inspiracją dla punkrockowców jak i Davida Bowiego i Roxy Music (oprócz Eno, fanem VU był Bryan Ferry). Inną fascynacją Bowiego byli The Stooges – prowadzony przez Iggy Popa zespół, w większym stopniu bliższy był elektrycznemu bluesowi, ale ich brudne i dysonansowe kompozycje można nazwać ,,proto punkiem".
Kolejny element układanki – i tu przenosimy się ponownie do Wielkiej Brytanii – to wykonawcy świadomie czerpiący z estetyki glam rocka: Bowie i Roxy. U Bowiego nie kojarzę typowego protopunkowego utworu, większe zasługi ma na polu przywróceniu światu Iggiego Popa i Lou Reeda. Za to Roxy Music ma dwa takie w swoim dorobku. Oba inspirowane Velvet Underground. ,,Re-Make/Re-Model" (1972) otwierające pierwszą płytę (mimo rozbudowanej aranżacji i krótkich wtrętów solistycznych każdego z muzyków, kawałek emanuje prostą punkową energią) oraz ,,Editions Of You" z ,,For Your Pleasure" (1973), w którym atonalne solo Eno na syntezatorze ma w sobie coś z punkowego ducha, pomijając samą rytmikę tego prostego kawałka i ,,młócące" ósemki wygrywane przez Paula Thompsona na werblu. Podobnie można uznać za prepunkowe ,,Blank Frank" (z ,,Here Come Warm Jets" (1973)) i ,,Third Uncle" (z ,,Taking Tiger Mountain (by Strategy)" (1974)) Briana Eno.
Za typowo protopunkową grupę uważani są glam rockowi New York Dolls. Ich ostatnim menagerem był Malcolm McLaren, który jak wiemy ,,opiekował się" również Sex Pistols. Glam rock, również w tym bardziej komercyjnym wydaniu (z silnym odniesieniem do rock'n'rolla lat 50-tych) mógł być muzyczną inspiracją dla przyszłych punkowców. Na pewno Bowie, Eno i Roxy (obok krautrockowców) byli natchnieniem dla całej rzeszy wykonawców postpunkowych i nowofalowych (Joy Division, Magazine, Ultravox, Wire, Bauhaus itp.).
Wróćmy do Stanów Zjednoczonych. Nowojorski punk rock połowy lat siedemdziesiątych miał tam trochę inny wymiar, i myślę, że lepiej jest mówić po prostu o ,,nowej fali". Zrzeszeni wokół klubu CBGB's wykonawcy (Patti Smith, Talking Heads, Blondie czy Television) raczej mało mają wspólnego z punkiem. Jedynie debiutujący w 1976 roku płytą ,,The Ramones" The Ramones byli ,,punkowi", w sensie grania garażowego rocka. Właściwie pierwszą nowofalową płytą z tamtego kręgu była ,,Horses" Patti Smith. Legenda głosi, że nowojorska poetka, zdecydowała się poświęcić karierze wokalistki rockowej, po tym jak zrecenzowała koncertowy album ,,1969 – The Velvet Underground Live" (1974) The Velvet Underground.
Cały ten przydługi wywód ma posłużyć obronie tezy, że trzy utwory Hammilla na ,,Nadir's Big Chance" są pierwszymi brytyjskimi punk rockowymi kawałkami (oparte na dwóch, trzech akordach, hałaśliwe, o zdeformowanym, rzężącym brzmieniu, uproszczonej harmonii oraz anarchistycznych tekstach – niezgoda na muzykę lansowaną przez muzyczny przemysł (Nadir), sztuczność relacji międzyludzkich (Birthday Special) oraz nieludzkość świata mody (Nobody's Business), na dodatek ,,opisane" jako punk, przez samego autora). Jednocześnie, twierdzę, że nie wzięły się z nikąd.
Tak, Hammill jest jednym z prekursorów punk rocka. Jakkolwiek by to paradoksalnie nie brzmiało.
Nie sądzę jednak by Peter kontynuował ten styl na kolejnej płycie. Myślę, że taki ,,duch" dwu, trzy akordowych hałaśliwych piosenek jest mu bliski – i co jakiś czas do nich powraca (,,Pushing Thirty" - otwarta polemika z punk rockiem, ,,Door", K-Group, The Noise). Przed ,,Nadirem" Hammill również grywał ostre, hałaśliwe ,,numery" - wystarczy wspomnieć ,,Tapeworm" z ,,In Camera".
Co ciekawe, John Lydon w jednej z audycji radiowych w 1977 roku (bodajże) prezentował (m.in. obok utworów krautrockowców) fragment płyty ,,Nadir's Big Chance". Utwór, kóry wybrał jest raczej zaskakujący. Wokalista Sex Pistols zagrał ,,The Institute Of Mental Health, Burning".
Kolejne kwestie do dyskusji: przeciw komu i czemu była skierowana punkowa rewolucja w Wielkiej Brytanii?
Dlaczego nie istnieje nic takiego jak brytyjski punk rock w czystej formie?
Dlaczego brytyjscy punkowcy prawie od razu zaczęli grać ,,nową falę" (P.I.L., Magazine, The Jam, The Clash, Wire, Joy Division), a niektórzy nawet nie nagrali płyty w okresie punkowym (Siouxie & The Banshees)?
Dlaczego większość z nich doskonale znała odważną, awangardową muzykę rockową?
I ostatnie: dlaczego w 1974 roku czołowi przedstawiciele tak zwanego art rocka (Hammill, Gabriel, Fripp) zwrócili się ku muzyce prostszej, albo zrezygnowali z kariery w przemyśle muzycznym?



Sylvie

Cytat: Hajduk w 29 Listopad 2010, 00:15:53
I ostatnie: dlaczego w 1974 roku czołowi przedstawiciele tak zwanego art rocka (Hammill, Gabriel, Fripp) zwrócili się ku muzyce prostszej, albo zrezygnowali z kariery w przemyśle muzycznym?

Przepraszam, że odnoszę się do samego zakończenia tego ciekawego posta, ale moim zdaniem to jest zasadnicze pytanie.
Czy rzeczywiście musiało tak być?
Chociaż prawdziwy "upadek" starych mistrzów nastąpił dopiero w latach 80, choćby na "Abacab"...
Something makes me nervous,
something makes me twitch...

ceizurac

"The Word" (nr 97 marzec 2011) - debata "Prog v Punk"

PH (najciekawsze wypowiedzi):
"once we made those first two records [Least we can do and H to He in this context] it wasn't possible for us to do anything other than follow them: if we'd started chasing commercial success we'd have been betraying the work we'd done previously"

"We certainly weren't up in the virtuoso end. That's where things unravelled. The presentation of virtuosity as an end in itself was why prog rock had such bad press for years and years... Unfortunately the bombastic neo-classical thing was apparently what the public wanted."

"People point to Nadir as a forerunner of punk but in my view VdGG's work was as important because you really didn't know what you were going to get at our shows. Those who came to see us who went on to become punks could recognise that being on the cusp of organisation and chaos was an interesting place to play music."

"some areas of dance/cut-up stuff...do exhibit genuine progressive tendencies. where I do think the DNA remains is in the work of those artists whose guiding principle is to take the music seriously without being utterly po-faces about it... Some might say groups as diverse as MGMT, Radiohead, The Mars Volta, Tool, The Porcupine Tree,, Muse and God Speed You Black Emperor might exhibit these characteristics."

Jello Biafra:
" I know Johnny Lydon cited VdGG. They were a darker side of prog. With teeth. It wasn't all a bunch of elves."
There's the thing, hold it close.
You had your fling. You laid your ghosts.

Time to leave, close the door.
You can't believe you wanted more,
more or less, al for the best
in the end it's al behind you.

There's the thing, for all you know
it's time to let go.