Aktualności:

vdgg.art.pl - całkiem niezła polska strona o VdGG i PH

Menu główne

Bozzio, Holdsworth, Levin, Mastelotto zagrają w Polsce!

Zaczęty przez Desdemona, 21 Kwiecień 2010, 20:49:17

Poprzedni wątek - Następny wątek

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Desdemona

Po raz pierwszy czterech genialnych muzyków wystąpi w takim składzie w Europie! Kwartet Bozzio, Holdsworth, Levin, Mastelotto zaprezentuje polskiej publiczności najlepsze rockowo - fusion jazzowe improwizacje.

http://www.infomusic.pl/artykul/view/29093,czterech_legendarnych_muzykow_bozzio_holdsworth_levin_mastelotto_zagraja_w_polsce

Podziękowania dla La Rossy za cynk ;)

Wobbler

Cytat: Desdemona w 21 Kwiecień 2010, 20:49:17
Po raz pierwszy czterech genialnych muzyków wystąpi w takim składzie w Europie! Kwartet Bozzio, Holdsworth, Levin, Mastelotto zaprezentuje polskiej publiczności najlepsze rockowo - fusion jazzowe improwizacje.

http://www.infomusic.pl/artykul/view/29093,czterech_legendarnych_muzykow_bozzio_holdsworth_levin_mastelotto_zagraja_w_polsce

Podziękowania dla La Rossy za cynk ;)


Szkoda, że tak późno się o tym dowiaduję... :'( chociaż kto wie , może zrobię sobie wycieczkę do Krakowa.  :police:

Kuba

Wobbler, koncert jest w Katowicach, nie w Krakowie ;).

Ale wszystko na to wskazuje, że też się nie wybiorę. Względy oczywiste. Pieniądze (chociaż bilety mają cenę znośną - 80zł w przedsprzedaży).

To musi być coś świetnego, zestawienie takich muzyków da coś zapewne zaskakującego, szkoda, że takie koncerty się rzadko kiedy rejestruje.

Jak ktoś będzie na koncercie, to dawajcie jakieś relacje pokoncertowe ;).
How can I be free?
How can I get help?
Am I really me?
Am I someone else?

Desdemona

Ceizurac ma niedaleko z Zabrza, może będzie ;)
A skład genialny.

ceizurac

Cytat: Desdemona w 22 Kwiecień 2010, 01:27:07
Ceizurac ma niedaleko z Zabrza, może będzie ;)
A skład genialny.

O rzut beretem elektrycznym właściwie mam  ;D, ale nie będę raczej.
A dla zdesperowanych na dimeadozen jest kilka bootlegów z tegorocznej trasy; np. ten z Bonn z 13.04.2010:

Personnel:
Alan Holdsworth - guitar
Terry Bozzio - drums
Tony Levin - bass,stick,cello
Pat Mastelotto - drums,electronic devices

Setlist :
CD 1:
01. Improv. 1 - 39:26
02. Improv. 2 - 09:29
03. Terry Bozzio speaks - 01:45

CD 2:
01. Improv.3 - 38.46
02. Improv.4 - 08:43
There's the thing, hold it close.
You had your fling. You laid your ghosts.

Time to leave, close the door.
You can't believe you wanted more,
more or less, al for the best
in the end it's al behind you.

There's the thing, for all you know
it's time to let go.

Sebastian Winter

ja bym pojechał lecz nie pojadę bo kasy nie mam ;D a szkoda bo bardzo lubie i cenie rzeczonych panów
What can I say when, in some obscure way,
I am my own direction?

kpt. Nemo

Byłem wczoraj na koncercie w Opolu z okazji Dni Opola, a więc darmowy. Powiem tak, koncert trwał jakieś półtorej godziny i szczerze mówiąc to oczekiwałem czegoś innego. Bozzio, Holdsworth i Levin grali w sumie odseparowane ścieżki i tylko Mastelotto scalał to jakoś do kupy. Trzy indywidualności na scenie to jednak trochę dużo. Liczyłem też na więcej "perkusyjnych rozmów". Panowie się uzupełniali, przejmowali po sobie rytmy gdy jeden z nich zaczynał popis, ale nie widziałem takiej radości z bębnienia. Bozzio robił wrażenie ze swoim legendarnym zestawem, ale wolałbym porządne rypnięcie po bębnach i przyspieszone tempo niż zabawy na tych wszystkich gongach czy co to tam było. Jako, że nie znam się bardzo na instrumentach Levina i Holdswortha to za dużo nie powiem. Ogólnie Levin wydawał się czasem zagubiony, jakby nie wiedział co dograć do tych odlotów Holdswortha, czasem pocisnął coś w stylu solówki i brzdęknął coś na kontrabasie. Holdsworth... w sumie nie wiem co on robił, nie znam jego twórczości i styl jego gry był dla mnie czymś nowym. Nie wypowiem się. Podsumowując - dla mnie najlepiej zagrał Mastelloto - to on wprowadzał coś normalnego do tych improwizacji, a i jego sample itp. dodawały fajnego tła muzyce. Nie było źle, bo choćby zobaczenie tylu sław na jednej scenie to już coś. Chciałbym porównać ten występ z tym płatnym w Katowicach, ale niestety nie będzie mi dane. Ciekawi mnie, czy panowie wyjdą przynajmniej na bis.

ceizurac

Dzięki za relacje Nemo.

Cytat: kpt. Nemo w 25 Kwiecień 2010, 15:18:32
Holdsworth... w sumie nie wiem co on robił, nie znam jego twórczości i styl jego gry był dla mnie czymś nowym. Nie wypowiem się.

O ile pamiętam to Holsworth grał jazz-rocka m.in. w zespole z Brudfordem i w U.K.
There's the thing, hold it close.
You had your fling. You laid your ghosts.

Time to leave, close the door.
You can't believe you wanted more,
more or less, al for the best
in the end it's al behind you.

There's the thing, for all you know
it's time to let go.

Sebastian Winter

ja tez dziekuje za  relacje..............gdybym nie mial  Do Katowic tak bardzo daleko tom tez bym przyjechal zobaczyc tych panow
What can I say when, in some obscure way,
I am my own direction?

Kuba

Jednak na koncercie byłem :). Niedawno wróciłem.  ;D

Wrażenia bardzo pozytywne. Jednak samą muzykę, ze względu na jej założenie, czyli improwizację, nijak opisać, przedstawić.

Zbiorę myśli, to napiszę jakąś składną relację  ;).
How can I be free?
How can I get help?
Am I really me?
Am I someone else?

Kuba

#10
Na wstępie powiem, że strasznie żałuję, iż nie byłem dzień wcześniej w Opolu. Ale skoro występ był darmowy (!), to nie dziwię się, że nie był dobrze rozreklamowany, jednak podejrzewam, że mieszkańcy Opola, muzyczni zapaleńcy taki koncert w swoim terminarzu na pewno odnotowali i się pojawili. Szkoda, bo kieszeń studencka ucierpiała na tym sromotnie (nie to bym był jakimś sknerą ;) ).

Koncert zaczął się mniej więcej z 15-minutowym opóźnieniem i trwał ok nieco ponad dwie godziny, łącznie z bisami (nie kontrolowałem idealnie czasu).

Pierwszy rzut oka mógł powalać, szczególnie zestaw Bozzio - 8 bębnów basowych, masa talerzy, sporo jakiś pierdół - przeszkadzajek, kilka kotłów, werbli i kilka gongów nad głową robiło wrażenie, coś niesamowitego.
Pat był schowany nieco z tyłu, za Levinem, co uznać należy za minus... Mastelotto miał rzecz jasna dużo mniejszy zestaw, ale elektroniczne jego zabawki świetnie uzupełniały poczynania Bozzio. Levin i jego stick oraz kontrabas (znany dobrze nam z Deja Vroom) był przede wszystkim źle ustawiony na scenie, która była w zasadzie na styk. Holdsworth ze swoją skromną gitarą i efektami (które miał na wysokości pasa, nie u stóp) wyglądał nieco ubogo na tle kolegów, ale przecież nie to się liczyło, tylko muzyka. Należy zaznaczyć, że każdy z kwartetu posiadał sprzęt innowacyjny, nawet jak na dzisiejsze czasy.

Muzycy weszli z marszu i zaczęli grać. Gra, która była oparta tylko i wyłącznie na improwizacji. Terry Bozzio mniej więcej w 3/4 koncertu zabrał głos i dał temu potwierdzenie, mówiąc o tym, że jest to występ, mający formułę improwizacyjną, otwartą, nie do powtórzenia, a każdy koncert jest zupełnie inny. W może dwuminutowym przemówieniu słowo "spontaniczność" pojawiło się kilkakrotnie. Chciałoby się zadać pytanie: "zajebiście, ale jest jakiś kruczek". No, faktycznie jest. Taka forma jest niepowtarzalna, ale "to nie zawsze funkcjonuje" jak to powiedział z lekką ironią oraz uśmiechem na twarzy Bozzio. Na szczęście momentów takich nie było zbyt wiele, takie wrażenie bynajmniej odniosłem. Żartowniś z niego. Gdy podczas jego przyjemnej gadaniny ktoś wydarł ze dwa razy mordę, Terry zgaszał krótko, mówiąc z przymrużeniem oka coś mniej więcej w stylu, "jeśli skończę, możesz zacząć mówić" heh. Na szczęście euforyczne "darcia japy" nie pojawiły się już i ich brak pozwalał się skoncentrować muzykom  ;D.

Trudno bardzo podzielić koncert na jakieś fragmenty, takie które można by wyodrębnić, tym bardziej, że "jedyną mocą" jaka pozwała muzykom zrobić "stop" była publiczność, ich bronią były rzecz jasna oklaski. Jednak mimo wszystko część początkowa zaraz na wejściu była najbardziej świeża, na mnie zrobił wrażenie także moment z dawką elektroniki, no i bis, kiedy to paradoksalnie jest podejście do muzyki równie świeże jak na początku. Każdy dawał sporo z siebie, a jeśli mowa o tym samym początku, to Holdsworth w tej części wypadł najlepiej. Grał jak natchniony, ale w końcówce występu oddał niemalże w pełni pole partnerom, co nie jest jakimś znacznym minusem, choć w samym końcu, podczas bisu, kiedy wszyscy są zobligowani do gry na 100% może to irytować. Jeśli nie widział dla siebie zbyt wiele miejsca w improwizacji, to czekał, najczęściej popijając wodę, i dopiero się włączał. 

Terry Bozzio dla mnie pełnił podobną, może nieco większą funkcję w tym projekcie jak kiedyś Jamie Muir u boku Billa Bruforda. Większą dlatego, bo posiadał zestaw ogromny, który pozwalał mu robić cuda, ale dla mnie to Mastelotto brylował, on był gwiazdą wieczoru, choć dosłownie (nie w przenośni) był niestety na drugim planie. Perkusista King Crimson  trzymał wszystko w ryzach i właściwie on nadawał wszystkiemu główny rys, on pomimo kurewsko ciężkiej formuły tej muzyki wytyczał kierunek grania w danym momencie. Nadawał rytm, nawiązywał czasem ciekawe dialogi z Bozzio (choć tutaj mogli poświęcić temu więcej uwagi i czasu, bo efekt mógłby być piorunujący, a tak był tylko "przelotny"), obsługiwał elektroniczne bębny i (czasem jednocześnie) zajmował się samplami (podobne podejście jak na dvd "Eyes Wide Open"). One były kapitalnym smaczkiem tego wieczoru - dawały klimat, lecz nie były czymś wiodącym. Raz też Pat rzucił sampel-mantrę, który sam przyspieszył, co nadawało rytm, podkład, gdy był on wystarczająco szybki, nagle obaj perkusiści ruszyli z impetem i włączyli się w granie. Jeśli nie było to zaplanowane, czapki z głów. Pat korzystał też gdzieniegdzie z "sampli, naturalnych dzwięków", takich jak odgłosy dziecka (?) i frazy słowne. Utkwiły mi w pamięci dwie, chociaż być może było ich więcej, mianowicie "She" powtarzane wielokrotnie przez jakieś dwie minuty, po czym pojawiały się słowa przetworzone elektroniczne, brzmiące "on my mind". Szczegół, ale tworzył wspomniany klimat, klimat lekkiej konsternacji, wytężenia, może nawet małego strachu. Elektroniczne wstawki dawały odpocząć temu szaleństwu, myślę, że głównie perkusyjnemu. Pałker King Crimson posiada potężne uderzenie to wszyscy wiemy, ale, że aż takie, tego nie wiedziałem. Zamach ma potworny. Trudno znaleźć perkusistę o takiej mocy bębnienia, jednocześnie o takiej niesamowitej inwencji podczas grania żywo, jak i zdolnościach nadawaniu muzyce kierunku tonu. Wielki szacunek.

Levin ze swoim kontrabasem dawał sporo basowego "groove'u", szczególnie przy wolniejszych fragmentach i mniej skomplikowanych pod względem struktury (a takie też były) wychodził na pierwszy plan. Portki mogły się zatrząść, jednak gdy gra wszystkim razem zaczynała się szybsza i co za tym idzie głośniejsza, Levina było najgorzej ze wszystkich słychać. Było w porządku, ale techniczni mogli coś wskórać przecież. Stick łysego pana robi wrażenie, możliwości tego instrumentu są ogromne.

Muzyka, jak to było już w przypadku improwizacji King Crimson - bardzo trudna w odbiorze. Bywało tak, że bez jakiegoś konkretnego rytmu, struktury, nie mówiąc już o jakimś pierwotnym konkretnym założeniu. Free-fusion, tak bym to nazwał. Na żywo wymagało to ogromnego skupienia, co mogło męczyć przecież, zwłaszcza wtedy, kiedy cała czwórka dobitnie pokazywała, że nie zależy od siebie i każdy z muzyków może grać co innego niż partnerzy w danym momencie. Zgranie było podczas koncertu sprawą drugorzędną. Owe zgranie musieli wykazywać perkusiści przede wszystkim, lecz uzupełniali się, a momenty kiedy "dublowali się" (czyt. grali to samo ;)). partiami były nie częste. Perkusji było wszędzie pełno, a gdy dali we dwójkę czadu aż niemalże leciały wióry, wzrok wytężał się ze wzmożoną siłą.

Dla mnie Levin ze swoim stickiem znakomicie podłączał się w grę pełkerów, chociaż rzadko kiedy grał pierwsze skrzypce. Holdsworth grał swoje, "odlatywał" we własne partie solowe w szybszych fragmentach, natomiast w nieco wolniejszych Allan był bliski grania nawet trochę ocierającego się o delikatne pasaże gitarowe, lekko ambientowe, zdaje się za sprawą syntezatora. Mogło to z pewnością koić. Muzycy nie brnęli w bezsensowne granie, ale jestem pewien, że gdyby nie Mastalotto wszystko mogłoby się rozjechać jak się patrzy. 

Chciałem jak najwięcej zapamiętać, co w przypadku takiej formy jest mega ciężkie, chciałoby się jeszcze raz ten sam występ usłyszeć choć na jakimś bootlegu.

Wrażenia poza-koncertowe w większości, zwłaszcza jeśli chodzi o samych muzyków są równie pozytywne co w przypadku muzyki. Panowie wyszli do publiczności po koncercie i byli do dyspozycji swoich fanów. Wyjątkiem był Terry Bozzio, który nie pofatygował się. Szkoda. Zmęczenie swoją drogą, ale gwiazdorstwo sobie wypraszam. Muzycy strasznie sympatyczni, Ci którym chciało się zostać chwilę po występie mogli nie żałować. Levin, Mastelotto i Holdsworth podpisywali wszystko co im się podsunęło, a fani mieli masę rzeczy, głównie płyty. Mi udało się zrobić pamiątkowe zdjęcia w koszmarnej jakości z każdym z muzyków (wyjątkiem jest oczywiście Bozzio) oraz zgarnąć ich autografy na plakacie tourowym. Każda pamiątka cieszy.

Z ciekawych zdarzeń "już po" można przytoczyć fakt, że po koncercie natknąłem się przy wyjściu Allana, który wyskoczył na fajkę i... kielonka ;). Fani w momencie go obeszli, a moje zdziwienie gdy przechylał kieliszek pozwoliło powiedzieć tylko "cheers", co wywołało jego śmiech :). Facet był dość spięty po koncercie, wydawał się trochę powściągliwy, ale nie jakiś specjalnie zmęczony. Natomiast Pat przeciwnie, strasznie  ciepły i wyluzowany człowiek. Zaledwie parę minut po koncercie pojawił się przy barku, przy ladzie, gdzie sączył sobie piwko. Tak jak w przypadku Holdswortha pojawili się natychmiast fani. Wypił do połowy i powiedział, że jeszcze na pewno wróci. Tak zrobił, wyszedł ponownie, można było z nim porozmawiać, pożartować, nielicznym rozdawał pałeczki, membrany perkusyjne. Levin również się pojawił i wzięcie miał największe. Zaskakuje mnie jak ten facet się trzyma, mijają lata a on jakby się nie starzał.

Słowo o publice oraz o samej organizacji i megaclubie. Fani pojawili się w ilości mnie zaskakującej. Na oko było ok pół tysiąca, przedział wiekowy w większości staszyzna, wprawieni wyjadacze. Ludzie sympatyczni, nikt nikomu nie robił problemów. Po "otworzeniu bram" (trudno to tak nazwać, bo przecież to mały klubik) pomieszczenie zaczęło się napełniać, co przerosło trochę samych organizatorów. Były miejsca siedzące i stojące oraz balkon widokowy u boku sceny, ale napór był często zbyt duży, no i ścisk. Stałem jakieś 7 metrów od sceny, jednak widziałem wszystko bardzo dobrze. Podczas koncertu publika z miejsc siedzących zachowywała się wzorowo, w miejscu gdzie stałem ciut gorzej (drobne przepychania, szmery), a nieco dalej, za mną, rozmowy w spokojniejszych fragmentach muzyki były denerwujące, co oczywiście nie zmienia mojego wrażenia koncertu. Byłem pierwszy raz w megaclubie, pomieszczenia samo - nic specjalnego. Słaba, właściwie znikoma wentylacja, plastikowe krzesła, scena mała i barek. Klub jest położony na terenie huty, nie sądzę by autobusami z centrum można było dojechać i trafić bez większych problemów, natomiast fani dojeżdżający od strony Częstochowy, jak ja, problemów by trafić mieć nie mogli. Rejestracje samochodowe były z całego kraju, zaskakujące, że ludzie dojeżdżający choćby z Torunia wykazali chęć dojechania na to zadupie ;). Jako ciekawostkę, podam obecność Maćka Maleńczuka, sprawne oko dostrzegło jego obecność.

Jestem zadowolony, sama koncepcja improwizacji, free-fusion nie do powtórzenia do mnie przemawia. Rzadkość w dzisiejszych czasach, która występuje chyba tylko w kręgach jezzowych. Forma muzyków jak na ich lata jest bardzo dobra. Muzyka, jej założenie broniły się. Momenty porywające były, ale minusy drobne ten występ też posiadał. Przede wszystkim sprawa organizacyjna, u nas jest zawsze lekki burdel. Rozczarował mnie leciutko Bozzio. Może ze względu na swoją grę mniej, choć jestem pewien, że perkusista z większymi umiejętnościami TAKI zestaw perkusyjny wykorzystał by w pełni. Chodzi oczywiście o jego małe fochy, pełnił rolę lidera, był ciągle w centrum, ale to wcale nic nie znaczyło.

Występ świetny, pojechałem trochę na spontanie, do tego stopnia, że zapomniałem płyt do pomazania i normalnego aparatu. Wyjazd na głupa, ale się opłaciło. Podejście do muzyki w sposób tak świeży, z muzykami światowej klasy jest niespotykane, przynajmniej w naszym kraju.

How can I be free?
How can I get help?
Am I really me?
Am I someone else?

Desdemona


Sebastian Winter

What can I say when, in some obscure way,
I am my own direction?

Kuba

Teraz podaję całą relację, kto był, proszę o komentarz, przemyślenia :).
How can I be free?
How can I get help?
Am I really me?
Am I someone else?

ceizurac

Cytat: Kuba w 26 Kwiecień 2010, 11:32:33
Teraz podaję całą relację, kto był, proszę o komentarz, przemyślenia :).

Dzięki za naprawdę wyczerpującą relację.  [ok]
There's the thing, hold it close.
You had your fling. You laid your ghosts.

Time to leave, close the door.
You can't believe you wanted more,
more or less, al for the best
in the end it's al behind you.

There's the thing, for all you know
it's time to let go.