1. Eat my Words, Bite my Tongue [5:30]
2. That Wasn’t What I Said [5:21]
3. Constantly Overheard [4:18]
4. New Pen-Pal [4:08]
5. Close to Me [4:09]
6. All the Tiredness [5:55]
7. Perfect Pose [7:05]
8. Scissors [5:23]
9. Bravest Face [4:44]
10. A Run of Luck [3:54]
Wszystkie teksty i instrumenty: Peter Hammill.
Polska recenzja:
Siedzisz sobie w ciemności; słuchawki na uszach; i nadchodzą. Gitary, różne – bo akustyczne, elektryczne i basowa – gitary okrążają Twoją głowę coraz głośniej, głośniej.
„Najlepiej nic nie mówić”.
Ale napisać trzeba. Siedząc w ciemności, słuchając przejętego głosu; płyną niemelodie, płyną piękne słowa; głos – mimo swego wieku i czasu – nadal zachwyca i powoduje, że gęsia skórka narasta i narasta.
„Tego nie powiedziałem”.
Napisać trzeba. Pomruki jakiegoś syntezatora; rytmiczne stukanie fortepianu.
„Możesz powtarzać to tak często jak tylko chcesz, Ale nie zabrzmi to prawdziwie”
Napisać trzeba. Ale nie potrafisz tego opisać; ładne, przyjemne – jednak to nie jest to czego oczekujesz.
„Konsekwencji może nie być”
Napisać trzeba. Automat perkusyjny pojawia się znikąd i zaraz gitary zniewalają swą przyjemną prostotą. Jest nawet krótkie echo sola.
„Niebezpiecznie blisko”
Napisać trzeba. Kilku śpiewa z akompaniamentem fortepianu, są blisko; ale i tak znikną.
„Złap się ciemności, tylko na chwilę”
Napisać trzeba. Cudowne – bardzo przestrzenne, wręcz czyste i ostre – gitary; głos bardzo zmęczony, rozpaczliwy, próbujący jednak się nie poddać ostateczności; ale wiem, że nie da rady. Gitary nie mają litości i prowadzą go w ciemność.
„Trzymają się go bardzo blisko”
Napisać trzeba. Niemelodyjna, dźwiękowa, „chora” melodia; ambientowo-atonalne ornamenty. Tak trzymać, tak ma być – nostalgicznie; gitary basowej szept okraszany perkusjonaliami; wraca normalność – zwykła (niezwykła?) melodia współistniejących ze sobą fortepianu/gitary/głosu; to już nie to, nie tak ma być.
„Jej mały, głęboko ukryty sekret”
Napisać trzeba. Powoli się ten sekret ukazuje – bas, a później… wnikając Ci głęboko w mózg wiercąca, wkręcająca się gitara, uspokaja mimo wszystko; uspokaja, brutalnie uspokaja. Ten fortepian, organy czy co tam jeszcze jest (nożyczki?), też uspokajają; i widzisz krew powoli kapiącą, spływającą po dłoniach… Szkoda, że tak szybko cała spłynęła wraz z muzyką, której chciałoby się jeszcze i jeszcze. Niestety, to już nie te czasy.
„Oto jest godzina”
Napisać trzeba. Wesoło? Raczej nie; weselej w każdym razie się wydaje. Pozory mylą. Spływa po tobie i nie pamiętasz co to było. Nieważne.
„Jesteś gotowy (już)”
Tylko fortepian; tylko głos – pełen zmęczenia, rezygnacji (wie) i poddaniu się temu co musi nastąpić. Cisza bezwzględna; Twój czas nadchodzi. Czy nadejdzie? Może siedzi Ci na karku? Czujesz go.
————————————————————–
Leżysz w ciemności i oczu nie możesz otworzyć.
Pytanie kiedy?
————————————————————–
Muzyka jest tylko apendiksem (pokusa, by napisać że niepotrzebnym jest wielka); ozdobnikiem słów, które Peter Hammill wyśpiewuje z wielkim pietyzmem; słów bardzo znaczących mamy na albumie wiele; właściwie trzeba by przepisać wszystkie teksty – i tak nie oddadzą one sensu tego co miał poeta na myśli. A o czym poeta śpiewa? Zgodnie z tytułem płyta jest w pewnym sensie o konsekwencjach naszego postępowania. Mamy znane już z wcześniejszych tekstów nawiązania do braku komunikacji lub inaczej – do niemożności nawiązania komunikacji na poziomie werbalnym i niewerbalnym z różnych powodów. Czy to z nieśmiałości czy z własnej głupoty lub niechęci do podjęcia jakiejś inicjatywy względem drugiej osoby. I przez to cierpimy. Mamy Hammilla obnażającego swoją (prawie) starość; nie wstydzi się tego i chwała mu za to.
Peter powiedział, że właściwie muzyka została obudowana wokół wokalu, który jest tu najważniejszy; wokal jest zawsze i wszędzie – nakładki, różne skale, tonacje, zawodzenia – w większości niemelodyjne i nawet odpychające; ale nawet jak ucichną ostatnie dźwięki „A Run of Luck” wciąż słyszę „until you’re done” i zastanawiam się kiedy. Wokalnie to jak zwykle – u Hammilla – majstersztyk wykonania i produkcji studyjnej. Ale On może sobie na to pozwolić – siedzieć miesiącami i coś tam sobie jeszcze dograć, coś udoskonalić, coś inaczej podać. Mam wrażenie, że wokalnie ten album to taka „symfonia” głosu Petera Hammilla.
Muzycznie „Consequences” nie odbiegają daleko od tego co Hammill proponował nam na poprzednich albumach; ale czasem nas zaskakuje. Choćby w „Scissors” – mrocznej opowieści o kobiecie po przejściach/z marginesu (czy to będzie prostytutka, czy bezdomna, czy kobieta po aborcji) – gdy atakuje nas ten brutalnie brzmiący riff zniekształconej gitary na tle jakichś dziwnych klawiszy; choćby w „Perfect Pose” (i w innych momentach również) gdzie pojawiają się niemelodyjne, „brzydkie” dźwięki, które tak uwielbiam u Petera; dla kontrastu znowu w – chociażby – „Bravest Face” czy „Constantly Overheard” mamy zwykłe (proste) gitary, które mnie się średnio podobają; choćby w „New Pen-pal”, gdzie elektroniczna perkusja trzyma utwór w ryzach i szkoda, że potem jakby schodzi na drugi plan – zresztą to jedyny kawałek z bębnieniem; tu i ówdzie pojawiają się jeszcze tamburyny i różne przeszkadzajki, nie wnosząc jednak nic nowego czy też ciekawego. Nie mogę nie wspomnieć o najważniejszym – moim zdaniem – utworze Hammilla/VDGG od czasu „White Dot” czyli „A Run of Luck”. Prosta – bo bez żadnych komplikacji muzycznych i wokalnych – piosenka (ballada?) pogodzonego ze swoim losem człowieka; człowieka, który wie z doświadczenia, że przed śmiercią nie ma ucieczki. To jedyny utwór, gdzie Hammill nie kombinuje z muzyką i swoim śpiewem. Fortepian i głos. Tylko.
Zatem leżysz w ciemności i oczu nie możesz otworzyć.
„You can only wait till your luck turns up.
Still you’re spun around
until you’re done.”
Kiedy?
ceizurac