4. Pawn Hearts (1971)

Okładka1. Lemmings (including COG) (Hammill) [11:39] Tekst oryginalny
1a. Theme One (Tylko w wydaniu USA)
2. Man-Erg (Hammill) [10:21] Tekst oryginalny
3. A Plague of Lighthouse Keepers [23:04] Tekst oryginalny
a. Eyewitness (Hammill)
b. Pictures/Lighthouse (Hammill/Jackson)
c. Eyewitness (Hammill)
d. S.H.M. (Hammill)
e. Presence of the Night (Hammill)
f. Kosmos Tours (Evans)
g. (Custard’s) Last Stand (Hammill)
h. The Clot Thickens (Hammill/zespół)
i. Land’s End (Sineline) (Jackson)
j. We Go Now (Jackson/Banton)

Remaster z roku 2005 ponadto zawiera:

4. Theme One (original mix)
5. w
6. Angle of Incidents
7. Ponker’s Theme
8. Diminutions

Wszystkie teksty: Peter Hammill

Muzycy:
Peter Hammill – wokal, gitary, fortepiany
Hugh Banton – organy, fortepian, mellotron, pedał basowy, bas, syntezator, chórki
Guy Evans – perkusja, instrumenty perkusyjne
David Jackson – saksofony, flet, chórki
Robert Fripp – gitara elektryczna

Polska recenzja:
Od razu zaznaczę, że to nie jest dla mnie najlepsza płyta VDGG (miano naj dzierży w tym wypadku 'H To He’), ale 'Pawn Hearts’ i tak oceniam na 5, bo inaczej być nie może.
Trzy utwory = 45 minut. Aż i tylko trzy, ale za to genialne kawałki, które mają w sobie wszystko co najlepsze w rocku (niekoniecznie progresywnym).
Trudna to muzyka, ale jeśli się ja poskromi i osłucha (tak z kilka razy) – to otworzy ona przed słuchaczem tereny i obszary, które mogą zaszokować i sponiewierać – mogą też uspokoić i wchłonąć bezpowrotnie.
Zacznę od 2 utworu (dlaczego będzie potem) 'Man-erg’. Oparty jest on (tekstowo i muzycznie) na skrajności – mamy pierwszą i drugą łagodną zwrotkę, z przepięknym śpiewem Hammilla, z delikatnym akompaniamentem organów, saksofonu , pianina i perkusji. Dobre powiedziane mamy, bo potem następuje prawdziwe poszatkowanie – saksofon, organy, gitara, perkusja – wszystkie te instrumenty – oraz ryk Petera:
How can I be free?
How can I get help?
Am I really me?
Am I someone else?
poprzez swe zniekształcenie, atak dźwiękowy (momentami nawet nie jestem pewien czy to organy czy może gitara Frippa) po prostu wywalają moje bebechy. Utwór zwalnia. I jest znowu uspokojenie. Ukojenie, powraca piękno początku. Tylko pozornie – końcówka to znów atak…
A tekst? O czym? Ano o dwoistości ludzkiej duszy: tyle w nas mordercy co i anioła (chociaż, jak mnie pamięć nie myli – był taki wiersz chyba Rilkego, że tyle w nas jest anioła co i diabła). Bardzo to piękne wyznanie na koniec: jestem człowiekiem (I’m just a man, and killers, angels, all are these: dictators, saviours, refugees.)
'Lemingi’ – tu mam mały problem. Nie potrafię dokładnie opisać, co sie tam dzieje – po prostu nie mogę. Jest melodia saksofonu, jest znowu piękny śpiew Hammilla, mamy solówki organów, ale cały utwór ma jakież taką skazę – te momenty atonalne (chyba?), te udziwnienia, zamazania dźwięku… Cóż to tyle o 'Lemmings’.
'Plaga Latarników’ – chyba najambitniejsze dzieło zespołu i muzycznie i tekstowo (chociaż tu mamy pewne niejasności i sam tekst wydaje mi się traktuje – zresztą jak prawie zawsze u Hammilla – o wyobcowaniu, samotności, jakiejś chorobie psychicznej?).
Bardzo zróżnicowane to 23 minuty – są i kosmiczne odloty, są porywające fragmenty (to melotronowe arcydziełko tak pod koniec), jest szalony śpiew Hammilla: znowu od szeptu aż po charkot i elektroniczne przetwarzanie, jest wreszcie piękne zakończenie z kapitalnym wielogłosowym śpiewem i solówką gitary / a może organów (nie wiem, ale to nieważne).
Ciężko to opisać – tego trzeba wysłuchać. W opisie muzyków mamy Frippa (gitara), ale szczerze mówiąc poza delikatnymi pasażami w Latarnikach, pozostają domysły czy i gdzie On gra. Eee, nieważne.
PS. Dodatki na remasterach: cóż są, ale jakoś nie pasują do całości, zresztą można ich nie słuchać.

ceizurac

Polska recenzja nr 2:

’Still waiting for my saviour, storms tear me limb from limb;
my fingers feel like seaweed…I’m so far out I’m too far in.
I am a lonely man, my solitude is true,
my eyes have borne stark witness
and now my nights are numbered, too.’

Są takie chwile w życiu człowieka których nigdy sie nie zapomni. Niczym wyblakłe promienie wieczornego słońca oświetlają one mroczne zakamarki naszej duszy wydobywając na zewnątrz wszystko to o czym boimy się nawet pomyśleć. I nie zdajemy sobie sprawy z tego że zastaną one z nami na zawsze, tkwiąc niczym cierń na dnie serca….
Wciąż czekając na ten dzień aż wszystko przeminie i będziemy mogli wreszcie zapomnieć, wpadamy powoli w otchłań wiecznej nocy skąd nie ma ucieczki… jedynie pustka i karmazynowa czerwień spadających gwiazd…
W takich momentach pomóc może tylko muzyka….. ona potrafi ukoić przejmującą samotność i nadać jej jakikolwiek sens. To czasami nasza jedyna towarzyszka i gdy całe życie zdaję się rozpadać, gdy wydaje nam się że jesteśmy sami na odciętej od świata wyspie w niej znajdujemy pocieszenie .nawet gdy niebo nad nami płacze

’I’ve seen the smiles on dead hands,
the stars shine, but they’re not for me’

Nigdy nie zapomnę tej nocy gdy po raz pierwszy usłyszałem Plague of a lighthouse keepers.
To był sobotni późny wieczór wiele lat temu a ja jak co tydzień zasłuchiwałem się w audycji Tomka Beksińskiego. W pewnym momencie Tomek zapowiedział ze teraz będzie coś bardzo specjalnego .z głośników popłynęły pierwsze dźwięki suity a ja poczułem się jakby mi ktoś wbił sztylet prosto w serce. Już wtedy wiedziałem że to jedna z najważniejszych pieśni mojego życia.
Tamtej nocy, po raz pierwszy od wielu miesięcy zdałem sobie sprawę że nie tylko ja boję się zasnąć i obudzić następnego dnia .otworzyć drzwi mieszkania i wyjść na ulicę .spojrzeć na zdjęcie tej której już nigdy nie będzie poza kadrem Tamta noc była moim wybawieniem w dźwiękach tej pieśni odkryłem siebie na nowo i odnalazłem znowu chęć do życia.

’I prophesy disaster and then I count the cost…
I shine but, shining, dying, I know that I am almost lost.
On the table lies blank paper and my tower is built on stone;
I only have blunt scissors, I only have the bluntest home.
I’ve been the witness and the seal of death
lingers in the molten wax that is my head.’

Pamiętam że następnego dnia obleciałem wszystkie sklepy muzyczne w moim mieście, niestety TEJ płyty nigdzie nie znalazłem. Wiele sobotnich nocy spędziłem przy odbiorniku mając nadzieję że Tomek puści kiedyś inne fragmenty tego albumu. Nie doczekałem się tego nigdy kilka lat później Beksa odszedł w aksamitną ciemność a ja zostałem ze suita o latarnikach nagraną na jakieś kasecie.
To właśnie wtedy rozpoczęła się moja wielka miłość do muzyki Petera Hammilla która zresztą trwa do dzisiaj. Od tego czasu starałem się zdobyć calą jego dyskografię i wiele tytułów udało mi się kupić tylko Pawn Hearts nie mogłem nigdzie znaleźć (a nie miałem wówczas Internetu by zamówić sobie ten album z Amazona)
Wreszcie jesienią 2000 roku moje poszukiwania zostały nagrodzone. Znalazłem ten album w jednym z Media-marktów w Lodzi, od razu przykuł moją uwagę dziwną i lekko psychodeliczną okładką.
Pamiętam jazdę pociągiem z Lodzi, z kupioną płytą w torbie i wielkimi nadziejami w sercu: co też będzie mi dane usłyszeć.
Gdy nastawiłem pierwszy kawałek enigmatycznie zatytułowany Lemmings i usłyszałem dźwięki wyjącego wiatru na początku kompozycji wiedziałem już ze to będzie WIELKI album no a później było tylko jeszcze lepiej. Warto zwrócić tu uwagę na moment gdy Peter Hammill zaczyna śpiewać „Yes I know its out of control”, a muzyka zdaję się osiągać swój punkt kulminacyjny totalny odlot.
O drugim utworze z pierwszej strony nie zamierzam nic opowiadać. Tego nie da się opisać słowami. Powiem tylko że po raz pierwszy w życiu popłakałem się przy muzyce… „Angels live inside me, yes I can feel them smile.” Śpiewał Hammill a ja nie wiedziałem co ze sobą zrobić.

’Oceans drifting sideways, I am pulled into the spell,
I feel you around me, I know you well.
Stars slice horizons where the lines stand much too stark;
I feel I am drowning – hands stretch in the dark.

Camps of panoply and majesty, what is Freedom of Choice?
Where do I stand in the pageantry, whose is my voice?
It doesn’t feel so very bad now, I think the end is the start,
begin to feel very glad now:
All things are a part
All things are apart
All things are a part.’

Od tych chwil minęło juz wiele lat a ta muzyka wciąż zajmuje ważne miejsce w moim sercu.. I wydaję mi się ze na przestrzeni tego czasu coś we mnie zmieniła. Sprawiła ze otchłań mroku nie jest już jedynym celem mojej egzystencji bo przecież:

'What choice is there left but to live’

ARCYDZIEŁO!!!!

PS: Wszystkie cytaty użyte w recenzji autorstwa oczywiście Petera Hammilla (fragmenty Plagi latarników i Lemmings).

Sebastian Winter
Recenzja ukazała się także na stronie progrock.org.pl

Polska recenzja nr 3:

ELP, Genesis, Jethro Tull, King Crimson, Pink Floyd i Yes – tak przedstawia się tzw. „Wielka Szóstka Progresywnego Rocka”. Gdyby dane mi było żyć w „złotych” latach 70. i być wtedy krytykiem muzycznym w jakimś wpływowym i opiniotwórczym magazynie, z pewnością forsowałbym dołączenie do tego szacownego grona zespołu Camel oraz Van Der Graaf Generator właśnie, który obok King Crimson byłby chyba najbardziej awangardową pozycją w zestawieniu. Moja przygoda z tym legendarnym już zespołem nie zaczęła się jednak zbyt spektakularnie. Muszę przyznać, iż po kilkakrotnym przesłuchaniu rekomendowanej mi płyty Still Life czułem, że gdzieś się z tą muzyką rozmijam. Przez przypadek trafiłem jednak na album Pawn Hearts i choć przy pierwszym kontakcie utwory nr 1 i 2 nie powaliły mnie na kolana, tak ostatni z trzech na płycie mocno mnie zaintrygował. Słuchając raz po raz słynnej „Plagi Latarników” doznałem swoistej iluminacji, która przyczyniła się ostatecznie do znalezienia przeze mnie klucza, do rozszyfrowania twórczości tej brytyjskiej formacji. Dziś słuchając jakiejkolwiek płyty grupy nie trudno zatracić mi się w muzyce Petera Hammila i spółki.

Facynujące jest tutaj wszystko, od okładki poprzez teksty na samej muzyce skończywszy. Muzyka Van Der Graaf Generator jest na tyle specyficzna i awangardowa, iż ciężko byłoby przyrównać ją do czegokolwiek innego. Brzmienie jest gęste, gotyckie, katedralne, dominuje mroczny, wręcz schizofreniczny nastrój. Peter Hammil, lider formacji, posiadający nieprzeciętny głos, korzysta z niego nad wyraz efektownie, operując raz falsetem, raz barytonem, płynnie przechodząc od szeptu, poprzez melorecytację i śpiew, aż do wrzasku. Prawdziwe to indywiduum na rockowej scenie, do tego artysta niezwykle płodny, o czym świadczyć może przyprawiająca o zawrót głowy dyskografia. Na Pawn Hearts pokazuje całą paletę swoich możliwości, dominując nad całością materiału, równocześnie czyni swój głos jeszcze jednym „instrumentem”. W jego partiach wokalnych, nawet tych spokojniejszych, zawsze czai się groza. Ale Van Der Graaf Generator to również inni, nie mniej uzdolnieni muzycy. David Jackson, grający na dwóch saksofonach (często równocześnie, również na koncertach!) oraz flecie wprowadza w muzykę formacji pierwiastek jazzowy, jego dysonansowe partie doskonale współgrają z całością. Na uwagę zasługuje również niezwykle wyrafinowana gra perkusji, która idealnie wtapia się tło, będąc zarazem integralną częścią całości. Pierwiastkami, które dominują jednak w aranżacjach są organowo – syntezatorowe pasaże Hugh Bantona oraz Petera Hammila, które tworząc gęstą, nieco gotycką fakturę, definiują unikalny styl zespołu.

Na albumie znalazły się tylko 3 kawałki, z których jednak żaden nie trwa mniej niż 10 minut. Pierwsza strona oryginalnego winylowego wydania to Lemmings oraz Man-Erg. Pierwszy z nich, otwierający płytę, rozpoczyna się delikatnym wokalem Hammila, balansującym na granicy falsetu, aby po chwili z pełnym impetem uderzyć słuchacza drapieżnym saksofonowym riffem, który z kolei płynnie łączy się z intensywnym klawiszowym podkładem. Po drodze czeka nas oczywiście kilka „wstrząsów”. Partie agresywne skontrastowane są spokojniejszymi, często też poszczególne instrumenty grają solówki równocześnie, wprowadzając elementy atonalne, których nie brak i na całym albumie. Przyjemnie nie będzie, nawet jak na rock progresywny, ale też muzyka ta z założenia przyjemną być nie miała. W tym szaleństwie jest jednak metoda. Po kilkunastu przesłuchaniach można naprawdę zatracić się w tych dźwiękach bezpowrotnie, dopiero wtedy bowiem jesteśmy w stanie połączyć wszystkie elementy układanki, dostrzegając znamiona geniuszu grupy.

The killer lives inside me: I can feel him move
Sometimes he’s lightly sleeping in the quiet of his room,
but then his eyes will rise and stare through mine;
he’ll speak my words and slice my mind inside
The killer lives

The angels live inside me: I can feel them smile
Their presence strokes and soothes the tempest in my mind
and their love can heal the wounds that I have wrought
They watch me as I go to fall–well, I know I shall be caught

Man-Erg to kolejna kompozycja w zestawie. Słychać tutaj, że Hammil to również doskonały tekściarz, który wprowadza nas niepostrzeżenie w mroczne misterium swojej sztuki. Przy tej okazji możemy także na moment zatrzymać się przy okładce albumu. Jej autorem jest grafik Paul Whitehead, znany szerzej między innymi ze współpracy z Genesis (narysował okładki Trespass, Nursery Cryme, Foxtrot). Sama grafika, przedstawiająca różne postacie zamknięte w figurach szachowych, wydaje się być alegorią manipulacji i zniewolenia. Odczytanie jej przesłania pozostawiam już jednak każdemu osobiście. My tymczasem wróćmy do omawianego utworu. To rzecz zdecydowanie najbardziej bliska tradycyjnej formie piosenki, choć to, co zaczyna się około trzeciej minuty z pewnością piosenki nie przypomina. Znowu jest wielowątkowo i poruszająca, a to przecież dopiero przedsmak tego, co czeka nas za moment…

A Plague Of Lighthouse Keepers, słynna „Plaga Latarników”, zdecydowanie najlepszy utwór w tym zestawie i prawdopodobnie najlepszy w całym dorobku grupy. Pomimo faktu, iż formalnie kompozycja poskładana jest z wielu różnych części, intryguje i zachwyca słuchana w całości. Trudno opisać wszystko, co się tutaj dzieje. Niezwykle poruszająca mogłaby być doskonałym studium samotności i szaleństwa. Ten 23 minutowy kolos formalnie może przypominać nieco Supper’s Ready, choć jego wydźwięk jest zupełnie inny. Wszystko tutaj zdaje się być na miejscu, nie wyrzuciłbym z tego kawałka ani sekundy! Muzycy przy użyciu wyłącznie swoich instrumentów potrafili osiągnąć w tym utworze niesamowite efekty dźwiękowe, słychać to np. w trzeciej minucie. Oczywiście każdy z tego typów zabiegów jest podporządkowany warstwie tekstowej, która skupia się m.in. na problemach samotności, poczucia winy, utraconej nadziei itp. To wszystko stanowi zgrabną metaforę życia każdego z nas. Kiedy Peter Hammil z ogromny żarem w głosie wyśpiewuje słowa „I don’t want to hate, I just want to grow, why can’t I let me live and be free? but I die very slowly alone”, stanowiące punkt kulminacyjny utworu, nie sposób pozostać obojętnym. A przecież czeka nas jeszcze kilka zaskakujących zmian nastroju oraz błogi koniec, w którym pojawia się bardzo frippowa partia gitary, grana przez… Frippa! Karmazynowy mistrz uświetnił ten, i tak doskonały już utwór, swoją obecnością, co być może jest najlepszą jego rekomendacją.

Pawn Hearts to płyta idealna na długie zimowe wieczory spędzane w domowym zaciszu. Najlepiej słucha się jej w absolutnej ciszy lub na słuchawkach, wtedy w pełni odsłania swoje wszystkie walory. Oczywiście jest to dość specyficzne dzieło, z pewnością nie trafi do wszystkich. Całość ma raczej posępny wydźwięk, tonacje molowe zdecydowanie dominują nad durowymi, a dysonanse pojawiają się częściej niż przywykliśmy. Próba zrozumienia albumu po pierwszym przesłuchaniu może też skończyć się fiaskiem. Po prostu za dużo tutaj się dzieje! Nie brak oczywiście pięknych melodii, ale trzeba sporo cierpliwości, aby się do nich dokopać. Polecam wszystkim smakoszom wyrafinowanej muzyki, choć z pewnością większość z nich zna już ten album. 5/5.

kwarc
Recenzja ukazała się także na stronie progressive-bolt.pl

Poprzednia strona

Kolejna strona