Logo
Start    Dyskografia    Teksty    Peter Hammill    Muzycy    Linki    Forum   

Okładka

Trisector (2008)

1. The Hurlyburly [4:35]
2. Interference Patterns [3:50] Tekst oryginalny
3. The Final Reel [5:47] Tekst oryginalny
4. Lifetime [4:45] Tekst oryginalny
5. Drop Dead [4:47] Tekst oryginalny
6. Only in a Whisper [6:44] Tekst oryginalny
7. All That Before [6:26] Tekst oryginalny
8. Over the Hill [12:26] Tekst oryginalny
9. (We Are) Not Here [4:06] Tekst oryginalny


Muzycy:
Peter Hammill - wokal, gitara, klawisze
Hugh Banton - organy
Guy Evans - perkusja, instrumenty perkusyjne

Webmajster(ka) tej strony nie odpowiada za treści zawarte w poniższych recenzjach.


Polska recenzja nr. 1:
Dobra to płyta, chociaż nie genialna i jakby nietypowa trochę - bo pierwsza od 1969 roku nagrana bez Davida Jacksona i jego zestawu saksofonowo-fletowego. Ortodoksi będą narzekać, ja się już przyzwyczaiłem po serii ubiegłorocznych (i kilku już zagranych w tym roku) koncertów.
Ale po kolei Trisector zawiera 9 utworów - w tym jeden długi (Over The Hill).
Pierwsze wrażenie moje to za mało gitar (o braku saksofonu czy fletu nie muszę pisać) - wydaje się, że całą pałeczkę po Jacksonie przejął Hugh Banton.
Peter Hammill śpiewa troszkę zachowawczo, przydałoby się więcej szaleństwa (oczywiście jest i szaleństwo, ale kiedyś było tego więcej - no ale panowie się starzeją).
Za to mamy dużo organów - właściwie w każdym utworze jest ich natłok; Guy Evans też się napracował na perkusji - o dziwo bardzo dużo gra na talerzach. W kilku utworach mamy fortepian, w kilku gitarę i gitarę basową (ale raczej w tle i schowane).
A jak wyglądają w moich uszach poszczególne utwory?
1. The Hurlyburly - ciche wprowadzenie (szum wiatru? albo jakieś efekty studyjne?), a potem mamy szybki, organowo-gitarowy motyw, z mocno bitą perkusją, ten instrumentalny kawałek troszkę może się kojarzyć z hardrockiem.
2. Interference Patterns - bardzo żywiołowy, dziwny motyw jakby staroświeckich klawiszy, liczne zmiany tempa. Utwór grany był (jest) już na tegorocznych koncertach.
3. The Final Reel - fortepian i 'niemelodyjność' to cechy tego utworu, który mógłby się znaleźć na którejś z ostatnich solowych płyt Hammilla. Podejrzewam, że Peter będzie go wykonywał solo.
4. Lifetime - ballada - znana z koncertów (i bootlegów) w 2007 roku, delikatny motyw gitary, talerze Evansa, akompaniament Bantona i piękny tekst o przemijaniu życia, szkoda tylko, że Hammill nie pokusił się o dłuższą solówkę na gitarze na koniec (aż się chce więcej tej gitary Peter!); no ale może bał się, że na koncertach nie podoła.
5. Drop Dead - VDGG nigdy tak nie grał jak w tym utworze; to mój zdecydowany faworyt tej płyty, czadowy (właściwie to czysty hardrock), ostry, szybki, z niesamowitą solówką na organach (szkoda znów, że taką krótką) i dziwnym, perkusyjnym zakończeniem.
6. Only In A Whisper - przepiękna ballada, z pięknym tekstem (...some thoughts should be spoken only in a whisper...), z jazzową perkusją - ech znowu to pykanie na talerzach.
7. All That Before - kolejny czadowy kawałek znany już z koncertów 2007, ostry z genialnym motywem gitarowo-organowym granym unisono i szaleństwami wyczynianymi na perkusji, a tekst - dość autoironiczny - wydaje się być wyznaniem starszego człowieka, którego dotknęła skleroza (a może alzheimer?).
8. Over The Hill - poemat epicki (tylko tak można oddać strukturę tego kawałka), piękna ballada (momentami już nie ballada) z delikatnym fortepianem, organami i znowu kapitalną partią instrumentów perkusyjnych; w tym eposie mamy jakby dwa interludia - w około 4 minucie (dziki, atonalny, kłujący wręcz fortepian i dziwne podziały rytmiczne grane przez Bantona i Evansa) i około 8 minuty (zgrzytliwa gitara - trochę to mi przypomina 'Here Comes the Talkies' z solowej płyty Hammilla 'What, Now') - w których zespół przechodzi sam siebie. Klasyk.
9. (We Are) Not Here - dziwna szarpana perkusja, nietypowe użycie wszystkich instrumentów.

ceizurac



Polska recenzja nr. 2:
Po pierwsze, płyta bardzo się różni od Albumu "Present" (niestety na minus). Panowie ewidentnie chcieli, by ta płyta była inna. Już okładka trochę to zdradza. Płyta jest również zupełnie inaczej wyprodukowana, jakby był to Peter Hammill & VDGG.
No, ale zacznijmy od początku.
Zaczynam od pierwszego utworu: "The Hurlyburly", bo o nim mowa - na początku jest tajemniczy; przez chwilę awangardowy gdy słyszymy powolne dźwięki gitary Hammilla wypływające na tle szumu wiatru i kosmicznych dźwięków, i nagle znienacka owy wolny motyw rozpędza się, wchodzi cała aranżacja i staje się to instrumentalną piosenką. Zaznaczam, że dobrą piosenką.
Sympatyczne, pozbawione czegoś, co ktoś na forum nazwał "sain" solówki gitarowe Hammilla, oprawione w artrockowy klimat, może nawet Hard Rockowy, mnie bardzo kojarzą się z Westernem. Kompletnie nie brzmi jak VDGG i D. Jackson nawet by tu przeszkadzał. Nie poznałbym, że to VDGG, jakbym nie wiedział.
"Interference Patterns" to jedna z największych pomyłek na płycie. Może by to i dobrze brzmiało, gdyby powstało i zostało nagrane 30 lat temu. Teraz te połamane akordy w połączeniu z nie młodym już Hammillem oraz jego wokalem na tej płycie (o tym później) to prawie samobójstwo.
"The Final Reel" - przepiękna ballada, ale brzmi jak z solowej płyty Hammilla, np. z "Everyone You Hold" + organy. Do szyldu VDGG to mi nie pasuje. Dużo brakuje jej także do "Krwawego Imperatora", choć może to nie kwestia braku, a konwencji.
Teraz jeden z najcudowniejszych momentów na płycie - "Lifetime", jeden z dwóch najlepszych utworów na albumie. Przepiękna ballada z refleksyjnym tekstem, którego Hammill, choć zawsze dojrzały i inteligentny, 20 lat temu nie mógłby napisać.
Ale i tu mam zarzut; zdecydowanie gorsza wersja od tej, która jest znana z koncertu w Amsterdamie (z FabChannel). A to ze względu na wokal. Hammill na płycie śpiewa bardzo oszczędnie, płytko i delikatnie. Smutno, ze zmęczeniem, ale mało charakternie. Brakuje energii, ekspresji i dramaturgii, a wręcz momentami agresji, buntu, co mocno okalecza ten utwór, żeby nie powiedzieć, iż pokazuje jego słabe strony.
Peter w ogóle jakoś dziwnie śpiewa na tej płycie. Momentami jego głos jest wręcz mdły.
O "Drop Dead" chyba nic nie napiszę, bo to chyba jakiś żart. Parodia przeboju??? Ale mało śmieszna.
I Chyba Najlepszy, najbardziej Vandergraafowy kawałek na płycie: "All That Before". Ironiczny tekst i muzyka brzmią podobnie jak wersje koncertowe z trasy z 2007 roku.
Pasuje do tego, co mamy na "World Record", tylko saksofonu nie ma (ale partie tak napisane, że spokojnie bym tam Jacksona zmieścił). Znakomite zgranie Trójki muzyków, idealna współpraca gitary, organów i perkusji.
"Only in a Whisper" - trudny jazzowy utwór z fantazyjną perkusją i dosć mocnym (jak na ten album) wokalem Hammilla. Nie pasuje do VDGG, ani do solowego Hammilla (ale już się przyzwyczaiłem).
"Over the Hill" - to w pierwszej części ballada już bardziej 'Graffowa', coś Jak "Every Bloody Emperor" z Present. Potem robi się dynamicznie, jazzowo i progresywnie, także momentami jest fajnie. Ale jakoś tak, kawałek ten się rozjeżdża, staje się trochę za rzadki. W trakcie słuchania zapominam, że go słyszę i orientuje się, gdy się skończy. W zasadzie zarzutów żadnych nie mam, jest dobry jak się słucha z niego jakiś 3-4 minut z dowolnie wybranego fragmentu, całe 12 minut nuży.
"(We Are) Not Here" - Gdy go pierwszy raz usłyszałem, pomyślałem: e, to coś okropnego, że to jakieś dziwadło (w pewnym sensie tak rzeczywiście jest (śmiech)). Usłyszawszy wersję koncertową przekonałem się do niego. Posłuchałem studyjnej, która różni się tylko wokalem. Ale przecież to on tworzy VDGG. W dużym stopniu w wersji koncertowej Hammill śpiewa to jak by był 30 lat młodszy. Na płycie jego głos jest przytłumiony, mdły na całym albumie w mniejszym lub większym stopniu tak jest. Ale do tego utworu nawet momentami głos Hammilla wręcz próbuje się wydostać na powierzchnie, ale pozostaje stłumiony.
To moim zdaniem celowy zabieg. Dla mnie to symbol jakiegoś uciemiężenia, zmęczenia, choć chciało by się z tego wyrwać i być silnym. To kompozycja dynamiczna, ale i mroczna, przepełniona niepokojem, opierająca się na jednym motywie hipnotycznie powtarzanym + genialną grą perkusisty.
Super zakończenie płyty.

Jedno jest pewne: to nie ten sam VDGG, co na "Present", to zupełnie nowa kapela.
Jak z "World Record" i "The Quiet Zone/The Pleasure Dome"
Mam nadzieję, że tym razem nie stanie się tak, jak po wydaniu tej drugiej.

"Present" powalał, a "Trisector" budzi uznanie i zawiera trochę fajnych dźwięków.

Polset (Michał Sz.)



<<< Poprzednia płyta   |   Dyskografia VDGG   |   Następna płyta >>>